Autobus jechał z Tel Awiwu do Nazaretu. Zamachowiec wsiadł na jednym z przystanków i chwilę później zdetonował ładunek. Do eksplozji doszło w pobliżu arabskiego miasteczka Umm el-Fahem na północy Izraela, tuż przed tzw. zieloną linią, oddzielającą terytorium izraelskie od ziem Zachodniego Brzegu Jordanu. Policja izraelska zablokowała trasę, na której doszło do eksplozji, by umożliwić szybkie dotarcie na miejsce ekip ratunkowych. Islamska Dżihad telefonicznie przekazała wiadomość mediom - w tym korespondentom zagranicznych agencji prasowych - że zamach przeprowadził jeden z bojowników tej organizacji. Władze Palestyńskiej Autonomii potępiły dzisiejszy zamach w północnym Izraelu. W oświadczeniu, opublikowanym w Gazie, władze palestyńskie potępiły tego rodzaju akcje, "wymierzone przeciwko izraelskiej ludności cywilnej na terenie Izraela". Wcześniej rzecznik rządu izraelskiego oskarżył Jasera Arafata, iż nie uczynił nic, by powstrzymać falę przemocy. Do ataku doszło zaledwie dzień po wizycie w Izraelu amerykańskiego wiceprezydenta Dicka Cheney'a, która przyniosła nadzieję na to, że uda się doprowadzić do zawieszenia broni między Izraelem a Palestyńczykami. Cheney zapowiedział wczoraj, że gotów jest osobiście spotkać się z przywódcą Autonomii Palestyńskiej Jaserem Arafatem, jeśli rozejm zostanie wprowadzony w życie: "Nie jestem w stanie wyrazić, jak ważne jest, by w tym tygodniu Arafat podjął kroki, by doprowadzić do zawieszenia broni, by osobiście zwrócił się do swych ludzi, przekonując ich o konieczności położenia kresu przemocy i terrorowi, by wydał swym służbom bezpieczeństwa jasne instrukcje dotyczące wprowadzenia i przestrzegania rozejmu - mówił wiceprezydent USA. Władze Palestyńskiej Autonomii pozytywnie zareagowały na te propozycje. Jednak - jak pokazują wydarzenia dzisiejszego ranka - politycy to jedno, a ulica to drugie.