Nie jest jasne, kiedy zniknął przyczepiony do dziobu jednostki, zanurzony na głębokości kilku metrów dzwon, na którym wyryta była nazwa wycieczkowca. Do niedawna widzieli go zawsze płetwonurkowie, uczestniczący w operacji przeszukiwania wraku i głębin morskich oraz wypompowywania paliwa. Teraz wszczęto dochodzenie w sprawie tego tajemniczego zniknięcia. Zauważa się, że praktycznie niemożliwe jest to, by osoby spoza ekip ratunkowych i technicznych, pracujących przy wraku, mogły się do niego zbliżyć, a tym bardziej nurkować w jego pobliżu. Każdy ruch przy statku i obecność zatrudnionych tam ludzi są skrupulatnie rejestrowane. Tym większą zagadką jest to, jak ktoś mógł niepostrzeżenie załadować ciężki dzwon na ponton lub łódź i z nim odpłynąć. Wiadomo, że nie mogłaby tego zrobić jedna osoba. Jego odczepienie i załadunek wymagały skomplikowanej operacji - podkreśla włoska agencja Ansa. Dzwon miał zostać na wyspie Giglio jako wspomnienie katastrofy, w której zginęły 32 osoby, i zaangażowania ekip ratunkowych oraz miejscowej ludności, niosącej w nocy 13 stycznia pomoc rozbitkom. Jego zniknięcie nabrało bardzo gorzkiego wydźwięku - podkreślają włoskie media.