Pingwin cesarski "Happy Feet" zdobył światowy rozgłos po tym jak w czerwcu przebył około 3 tys. km i trafił na plaże w Nowej Zelandii. Tam naukowcy wsadzili go na swój statek badawczy, by pomóc w powrocie na Antarktydę. Ptaka uwolniono na Oceanie Południowym, około jednej czwartej drogi od Antarktydy. Wstępne dane przesyłane przez GPS pokazały, że Happy Feet płynął zawiłą drogą, aż kontakt z nim urwał się po około 120 km. Zdaniem naukowców, przymocowane do pingwina urządzenie mogło po prostu odpaść lub zwierzę mogło zostać zjedzone. Druga wersja jest jednak mało prawdopodobna. Nadajnik satelitarny przyklejony do piór ptaka, miał z założenia odpaść, ale dopiero za kilka miesięcy. "Kto wie? Może już teraz pływa szczęśliwy bez nadajnika na plecach" - powiedział nowozelandzki naukowiec Peter Simpson. Gdy "Happy Feet" trafił na plaże w Nowej Zelandii, o jego wyczynie informowały największe światowe telewizje. Po przeprowadzonej operacji, która polegała na usunięciu z jego brzucha 3 kg piasku, pingwin odzyskał zdrowie i mógł powrócić do domu. Piasek znalazł się w jego brzuchu, ponieważ na plaży w Nowej Zelandii Happy Feet pomylił go ze śniegiem i zaczął jeść. Prawdopodobnie nigdy nie poznamy przyczyny jego zniknięcia. "Nadszedł czas, aby pogodzić z faktem, że pingwin powrócił do anonimowości, z której wyszedł" - powiedział badacz pingwinów Colin Miskelly.