Na skutek rosyjskich działań pełne relacjonowanie z tych terenów jest niemożliwe. W kontrolowanej przez Rosję strefie konfliktu zagraniczni dziennikarze wożeni są w ciężarówkach, autobusach i opancerzonych transporterach na trasie z Władykaukazu w Rosji do południowoosetyjskiej stolicy Cchinwali. Nie wolno im się jednak zatrzymywać w mijanych po drodze wioskach. Rosja uzasadnia te działania troską o dziennikarzy. Tłumaczy, że ich bezpieczeństwu zagrażają mieszkańcy Południowej Osetii, wściekli na Zachód za to, że wziął stronę Gruzji. Rosyjskich dziennikarzy nie objęły podobne restrykcje. Mają swobodę poruszania się i nie są poddawani kontroli osobistej na granicy. Ograniczenia dla zachodnich dziennikarzy weszły w życie kilka dni po tym, jak pojawiły się oskarżenia wobec Rosji o plądrowanie gruzińskich wiosek i przeprowadzanie w nich etnicznych czystek. Z kolei Rosja zarzuciła wcześniej wojskom gruzińskim popełnienie ludobójstwa w Cchinwali. Ponieważ na sporne tereny niedopuszczani są zagraniczni dziennikarze, nie da się zweryfikować oskarżeń żadnej ze stron. Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego Gruzji Aleksander (Kacha) Lomaja powiedział w niedzielę, że Rosjanie sami sobie zaszkodzili, wielokrotnie twierdząc, że Gruzini dopuścili się ludobójstwa: "Jak teraz wyjaśnią światu, że tysiące ludzi wcale nie zginęły?" Zdaniem anonimowego urzędnika na Kremlu nie wszyscy członkowie rosyjskiego rządu zgadzają się z ograniczeniami, które w jego opinii są raczej "kwestią mentalności".