Samolot wystartował rano czasu lokalnego z małego lotniska w Aurorze, około 80 km od Chicago. Po około 20 minutach zapalił się silnik. Pilot podjął decyzją o awaryjnym lądowaniu na polu kukurydzy. Tuż po posadzeniu maszyny, stanęła ona w płomieniach. Dzięki sprawnej ewakuacji siedmiu osób znajdujących się na pokładzie, nikt nie odniósł poważnych obrażeń. Tylko jednej osobie udzielono pomocy medycznej w szpitalu w pobliskiej Aurorze. "Myślałem, że nikt tego nie przeżyje" - powiedział gazecie "Chicago Tribune" Drew Mundsinger, którego dom znajduje się około 150 m od miejsca gdzie spłonął B-17. Świadkowie zdarzenia opisywali, że podczas podchodzenia do lądowania płonął silnik i lewe skrzydło samolotu. Wyprodukowana w 1944 r. maszyna należała do Fundacji Liberty z Miami na Florydzie. "Liberty Bell", jak ją nazywano, wykonywała rekreacyjne loty od 2004 r., czyli od czasu kiedy przeszła całkowity remont. "Nigdy nie mieliśmy z nim żadnych problemów. Nie wiemy, co mogło być przyczyną pojawienie się płomieni" - stwierdził założyciel fundacji Don Brooks. Pochwalił także pilota, który "po mistrzowsku, szybko i bezpiecznie" posadził samolot. Dzięki solidnej metalowej konstrukcji, zaprojektowane i produkowane przez Boeinga B-17 uznawane były w czasie drugiej wojny światowej za "niezniszczalne" samoloty bombowe. Stany Zjednoczone używały "Latających Fortec" m.in. do bombardowania celów na Pacyfiku podczas wojny z Japonią w 1941 r.