Samoloty pod nowymi skrzydłami wystartowały rano. Firma, która była o krok od bankructwa, została uratowana podczas pięciu miesięcy żmudnych negocjacji ze związkowcami, prowadzonych w burzliwej atmosferze strajków i gwałtownych protestów. W nowej Alitalii znalazło zatrudnienie w sumie 12 tys. osób z dotychczasowej 19-tysięcznej załogi. Przyjęci zostali również pracownicy małych komercyjnych linii Air One, których właściciel jest jednym z inwestorów narodowego przewoźnika. Autorem koncepcji powołania grupy kilkunastu przedsiębiorców, którzy przejęli "zdrową" część firmy i z niej utworzyli nowe linie wystawiając jednocześnie na sprzedaż jej pozostałe części składowe, jest premier Włoch Silvio Berlusconi. Od początku swego zaangażowania w operację ratunkową powtarzał on, że Alitalia musi pozostać we włoskich rękach. Radości polityków z tego, że linie zostały uratowane towarzyszą protesty części pracowników i związkowców. Twierdzą oni, że firma została przekazana w prywatne ręce za bezcen. Podczas gdy na pokładach samolotów, startujących we wtorkowy poranek uroczyście ogłaszano narodziny nowych linii, na mediolańskim lotnisku Malpensa odbyła się demonstracja grupy pracowników naziemnych. "To pogrzeb Malpensy" - brzmiało jedno z haseł na transparentach. Wyrażane są obawy, iż decyzja zarządu Alitalii o podjęciu rozmów na temat partnerstwa z Air France - KLM doprowadzi w konsekwencji do osłabienia pozycji tego lotniska, które przestanie być jedną z dwóch, obok rzymskiego Fiumicino, baz narodowego przewoźnika.