Przepychając się w tłumie, mężczyzna próbował przedostać się do polskiego prezydenta. Gdy był już blisko, włożył rękę do kieszeni i - zanim ochroniarze zdążyli wyciągnąć broń - trzymał już w niej kartkę papieru i próbował wcisnąć ją . Krzyczał coś o "czeskiej dyskryminacji" i "czeskich homoseksualistach". Policja jednak szybko go obezwładniła, a prezydent odwrócił się i odszedł. Po wylegitymowaniu delikwenta przez policję okazało się to Czech, Marek Machala. "Gazecie Codziennej" powiedział: - "Chciałem przekazać polskiemu prezydentowi ksero listów poleconych, które wysłałem do jego Kancelarii. Piszę w nich, że czeskie państwo przygotowuje zniszczenie chrześcijan przez wprowadzanie małżeństw homoseksualnych, możliwość adoptowania dzieci przez pary gejowskie i plany wprowadzenia eutanazji. Pisałem o tym wszystkim prezydentowi Klausowi, ale nie dostałem odpowiedzi, więc liczyłem, że może prezydent Polski, który ma bliskie kontakty z naszym prezydentem, pomoże". Pytany po całym zajściu o komentarz Lech Kaczyński zbagatelizował incydent. "Jak widzę, że mam do czynienia z człowiekiem niezrównoważonym, to nie reaguję, bo każdemu politykowi takie rzeczy zdarzają się dziesiątki, może nawet setki razy" - przyznał.