Jak pisze agencja dpa prokuratura w Hanowerze, po analizie liczącego 76 stron uzasadnienia wydanego w lutym orzeczenia oczyszczającego Wulffa z zarzutów, doszła do wniosku, że ewentualne odwołanie się od wyroku nie miałoby szans na powodzenie. Wulff był oskarżony o przyjęcie korzyści majątkowej od producenta filmowego Davida Groenewolda w zamian za wsparcie jego projektu filmowego. 17 lutego 2012 roku, dzień po złożeniu przez prokuraturę wniosku o uchylenie mu immunitetu, Wulff ustąpił ze stanowiska prezydenta RFN. Prokuratura zarzucała Wulffowi, że w 2008 roku jako premier Dolnej Saksonii zgodził się na pokrycie przez Groenewolda części kosztów jego pobytu na festynie piwnym Oktoberfest w Monachium. W zamian, dwa miesiące później Wulff miał zabiegać w kierownictwie koncernu Siemens o finansowe wsparcie jednego z filmów realizowanych przez zaprzyjaźnionego producenta. Sędziowie oczyścili byłego prezydenta ze wszystkich zarzutów, dochodząc podczas trzymiesięcznego procesu do wniosku, że nie ma niezbitych dowodów na bezpośredni związek między wizytą w Monachium a listem z prośbą o wsparcie napisanym przez Wulffa do prezesa koncernu Siemens Petera Loeschera. Już wcześniej sąd uznał za nieuzasadnione inne zarzuty, związane z bliskimi kontaktami polityka CDU z przedsiębiorcami w latach 2003-2010, gdy kierował rządem Dolnej Saksonii. W wydanych na początku tego tygodnia wspomnieniach "Na szczycie, na dnie" Wulff oskarżył aparat ścigania i media o prowadzenie przeciwko niemu nagonki. "Prokuratura nie miała żadnych dowodów, a jej zachowanie było bardzo problematyczne" - uważa były prezydent. Jego zdaniem wdrożenie postępowania przeciwko niemu było poważnym błędem. "Gdyby nie ta decyzja prokuratury, byłbym do dziś prezydentem" - twierdzi Wulff. Jak podkreśla, współpraca organów ścigania i mediów przeciwko niemu była przekładem naruszenia zasady podziału władz i stworzyła poważne zagrożenie dla demokracji.