Trzyosobowy skład orzekający SN, po apelacji prokuratury wojskowej, która chciała powtórki całego procesu przed sądem I instancji, przyznał prokuraturze rację tylko częściowo. W środę utrzymał w mocy zapadłe 2 czerwcu 2011 r. w Wojskowym Sądzie Okręgowym w Warszawie wyroki uniewinnienia wobec kpt. Olgierda C. - dowódcy bazy Charlie w Afganistanie (nie zgadza się na podawanie swych danych) oraz starszych szeregowych Jacka Janika i Roberta Boksy (zezwolili na ujawnianie danych). Uchylono uniewinnienia ppor. Łukasza Bywalca, chor. Andrzeja Osieckiego, plut. rezerwy Tomasza Borysiewicza i st. szer. rezerwy Damiana Ligockiego (zgadzają się na podawanie danych). Czeka ich ponowny proces przed WSO. - Proces ws. Nangar Khel nie jest procesem całej polskiej armii i nie przesądza o jej honorze, bowiem działania kilku osób nie mogą - co jest oczywiste - rzutować na ocenę całości działań naszych sił, w tym w Afganistanie - podkreślił przewodniczący składowi SN sędzia Wiesław Błuś. Według niego gdyby okazało się, że armia zmierza do ukrycia prawdziwego przebiegu tych zdarzeń, można by mówić o uszczerbku na honorze polskich sił zbrojnych - ale takich działań nie stwierdzono. Jak mówił, prawidłowa była też reakcja organów ścigania, które wszczęły postępowanie w sprawie dramatycznych zdarzeń z Nangar Khel, gdzie - "o czym część wypowiadających się zdaje się nie pamiętać" - zginęło sześcioro cywili, a trzy osoby doznały ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. - O ewentualnej winie bądź niewinności oskarżonych musi decydować niezawisły sąd - dodał. SN podkreślił, że chybione są wypowiadane czasem opinie, iż w innych państwach świata nie prowadzi się postępowań przeciwko żołnierzom, którzy wykroczą poza dopuszczalne reguły użycia broni na zagranicznych misjach, czy wręcz dopuszczają się zbrodni wojennych. - Aż trudno sobie wyobrazić, żeby podobne argumenty były przedstawiane np. przed sądem amerykańskim - powiedział sędzia Błuś. Według SN kapitanowi C., głównemu oskarżonemu w sprawie, nie można przypisać wydania rozkazu ostrzelania wioski, więc z braku dowodów powinien zostać uniewinniony - taki wyrok w czerwcu zeszłego roku wydał WSO w Warszawie i SN uznał to rozstrzygnięcie za prawidłowe. Sąd dał wiarę wyjaśnieniom kapitana w tej materii i potwierdził ustalenia WSO co do niego. Jak wskazano w wyroku, kpt. C., który przed sądem stał pod zarzutem wydania podwładnym rozkazu ostrzelania wioski Nangar Khel, od początku konsekwentnie zaprzeczał oskarżeniu, a jego słowa potwierdzają inne dowody i zeznania świadków - w przeciwieństwie do zmieniających się wyjaśnień jego podwładnych: ppor. Bywalca, chor. Osieckiego i plut. Borysiewicza. Ci najpierw twierdzili, że odpowiadali ogniem na atak talibów, potem - że działali na rozkaz, a następnie - że celowali w inne punkty, ale amunicja była wadliwa. Wyjaśnienia tych oskarżonych SN uznał za "odosobnione, zmienne i wewnętrznie sprzeczne". Kpt. C. mówił przed sądem I instancji, że na odprawie w bazie poprzedzającej wyjazd plutonu pod Nangar Khel (on sam został w bazie, na miejsce wyjechali jego podwładni - red.) wydał jedynie rozkaz ostrzelania z moździerza pobliskich wzgórz, a nie samej wioski i przypominał obowiązujące polskich żołnierzy w Afganistanie zasady użycia siły (ROE). Wynikało z nich jasno, że do cywilnych zabudowań strzelać można jedynie w odpowiedzi na kierowany stamtąd ogień do żołnierzy. Sąd podkreślił, że gdy już na miejscu okazało się, iż dwa z pięciu celów ustalonych na odprawie znajdują się w obrębie wioski, żołnierze z innego plutonu - zgodnie z ROE - odmówili strzelania do tych celów; na tej m.in. podstawie SN potwierdził wniosek WSO, że kpt. Olgierd C. nie wydał rozkazu strzelania do wioski. Sąd nie dał wiary słowom Bywalca, Osieckiego i Borysiewicza o rzekomym rozkazie strzelania do wioski od kpt. C., bo stwierdził, że nie świadczą o tym inne dowody. Jak mówił sędzia Marian Buliński, pluton ppor. Bywalca miał wspierać działania innego plutonu (tego, który odmówił strzelania do dwóch celów znajdujących się na terenie wioski), mieli zaś strzelać do znajdujących się na pobliskich wzgórzach domniemanych punktów obserwacyjnych talibów - i taki był rozkaz kpt. C. - Żaden z oskarżonych nie twierdził, że nie zrozumiał rozkazu - zauważył sąd. Jak mówił przez sądem I instancji kapitan C., docierały do niego informacje, że już po tych zdarzeniach jego podkomendni próbują ustalić wspólną wersję zdarzeń, że strzelali do wioski na rozkaz kapitana. - Tak się tłumaczyli naziści w Norymberdze - miał na to odpowiedzieć Olgierd C. Po wyroku uniewinniającym kpt. C. także nie chciał rozmawiać z prasą. - Otwiera się szansa, aby normalnie żyć - powiedział jedynie reporterowi PAP. Prawomocnie uniewinnieni są też starsi szeregowi Boksa i Janik. "Nie mieli zamiaru zabójstwa cywili, działali na rozkaz przełożonego, który podał, jak ma być ustawiony moździerz, nie mieli podstaw go kwestionować, lecz wykonać, bo za odmowę wykonania rozkazu grozi odpowiedzialność karna" - uznał SN. Według sądu, szeregowi mieli prawo zakładać, że dowódca ich drużyny wydaje im rozkaz, który obiektywnie jest słuszny - mówił sędzia Błuś. SN przyznał, że wprawdzie na odprawie przed wyjazdem nie zakładano użycia moździerza 60 mm, ale sytuacja na polu walki mogła ulec zmianie, nie mieli możliwości zakładać, że ich moździerz będzie użyty przeciwko niebronionemu obiektowi i ludności cywilnej. Uzasadniając uchylenie wyroków uniewinniających czterech żołnierzy, SN uznał, że w ich sprawach nie należało stosować prawnej zasady, że nie dające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść podsądnych i uniewinniać ich z braku wystarczających dowodów winy. Według SN nie były to wątpliwości, których nie można wyeliminować. Wszystko ma ponownie zbadać w nowym procesie sąd I instancji. SN zaznaczył, że nie przesądza, w jakim kierunku wątpliwości te mogą być rozstrzygnięte. Jak mówił uzasadniający w tej części wyrok SN sędzia płk Krzysztof Mastalerz, czterej oskarżeni składali "sprzeczne relacje" o przebiegu zdarzeń. - Sąd I instancji nie dążył do wyjaśnienia tych wątpliwości za pomocą innych dowodów, np. zeznań świadków. Sąd także nie dostrzegł, że oskarżeni składali relacje takie, aby w jak najkorzystniejszym świetle przedstawić siebie - mówił. St. szer. rezerwy Damian Ligocki, którego także czeka ponowny proces przed WSO, jako jedyny z całej siódemki podsądnych nie ma zarzutu zabójstwa cywili z moździerza, lecz ostrzelania z karabinu maszynowego WKM niebronionego obiektu cywilnego. Ligocki został w I instancji uniewinniony z braku dowodów. Ten wyrok również został uchylony, a sprawa ponownie trafi do WSO. - Sąd orzekający nie może się uchylać od podejmowania decyzji, którym dowodom daje wiarę, a którym wiarygodności odmawia - stwierdził sędzia SN Marian Buliński uzasadniając uchylenie tego uniewinnienia. Jak wyjaśnił SN, w konsekwencji uniewinnienia Ligockiego sąd I instancji przyjął za prawdziwą tezę, że strzelał z WKM, aby ostrzelać wzgórza i dla sprawdzenia broni, a tymczasem Ligocki sam twierdził, że pierwszą serię wystrzelił we wzgórza, a potem już w zabudowania. - Świadkowie także zeznawali, że Ligocki strzelał w zabudowania. Brak rozważań, czy strzelanie ostrzegawcze (we wzgórza - red.) pozostawało w zgodzie z obowiązującymi w Afganistanie zasadami użycia siły - dodał sąd. Wyroki ws. kpt. C. oraz szeregowych Janika i Boksy są już prawomocne. Prokuratura może jeszcze złożyć kasację w ich sprawie. Prokurator wojskowy płk Jakub Mytych powiedział PAP, że nie wiadomo jeszcze, czy taka kasacja będzie sporządzona - najpierw chce się zapoznać z pisemnym uzasadnieniem środowego wyroku SN, który uznaje on za "salomonowy". Obrońcy uniewinnionych wyrażali satysfakcję z rozstrzygnięcia SN. - Kamień spadł mi z serca - powiedział PAP mec. Andrzej Kmieciak, obrońca kpt. C. Broniący chor. Osieckiego mec. Piotr Dewiński podkreślił, że nic jeszcze nie jest przesądzone i w ponownym procesie zamierza walczyć o uniewinnienie swego klienta. Wyrokowi SN przysłuchiwali się na sali rozpraw generałowie Waldemar Skrzypczak, Sławomir Petelicki i Jerzy Wójcik. W ocenie Skrzypczaka, obecnego doradcy szefa MON i b. dowódcy wojsk lądowych, trzech prawomocnie uniewinnionych w środę żołnierzy ma prawo dochodzić teraz zadośćuczynienia "za naruszenie godności i honoru żołnierskiego" oraz sposób, w jaki potraktowano ich rodziny - szczególnie w czasie zatrzymania. Pytany - czy nadal jest przekonany, że wszyscy oskarżeni w sprawie Nangar Khel są niewinni - odparł, że nie może zmienić zdania. - Nie znam całej sprawy, znam tylko to, co dzisiaj było m.in. wyrażone przez Sąd Najwyższy. W związku z tym nie mam wyrobionego zdania innego niż to, które określiłem lat temu pięć - tłumaczył generał, który już wcześniej publicznie bronił oskarżonych w tej sprawie. Wyraził też żal, że w wojsku wciąż nie ma instytucji, która z urzędu broniłaby żołnierzy. Dodał, że być może ten problem zostanie rozstrzygnięty w ramach przygotowywanej obecnie reformy systemu dowodzenia i kierowania wojskiem. Dziennikarz INTERIA.PL w Afganistanie - czytaj blog zafganistanu.pl