Jak powiedziała Ewa Dziadyk z fundacji, zdarzyło się coś, czego nikt nie przewidział. - Te wózki są dla nich jak nogi dla zdrowego człowieka. Wiem ile było problemów z ich przygotowaniem na ekspedycję. Podziwiam ich, że nie załamali się, przystąpili do naprawy i ruszyli dalej. W czwartek dotarli do obozu Horombo Hut na wysokości 3720 m - mówiła. O dramatycznej sytuacji opowiedział 41-letni Piotr Pogon z Krakowa, który mimo wyciętego płatu płuca, pływa, jeździ na nartach, biega. - To był bardzo ciężki dzień. Poprzedniej nocy część z nas położyła się dopiero w nocy. Skręcaliśmy nosze alpejskie, Jarek Rola szykował rower. Trzeba było wstać o świcie i spakować rzeczy do autobusu. Wózki i rower musieliśmy załadować na dach, bo inaczej nie pomieścilibyśmy się. Nie było jednak odpowiednich mocowań i musieliśmy trochę powalczyć. Bus wyglądał wprawdzie jak piramida Cheopsa, ale ruszyliśmy - relacjonował Piotr Pogon. - Kiedy byliśmy niedaleko od miejsca, gdzie zaczyna się podejście na szczyt, kierowca zahaczył o kabel elektryczny. Wszystkie wózki i rower spadły z hukiem na ziemię. Wykoślawiły się koła, ramy, połamały się siedziska. Dojechaliśmy na parking i zaczęliśmy je naprawiać - mówił. Okazało się jednak, że koła wózków były w fatalnym stanie, dodatkowy opór stawiało podłoże wulkaniczne. - Na szczęście jakiś dobry duch sprawił, że w połowie trasy znaleźliśmy w krzakach... sprawny wózek alpejski i Piotrek mógł się na niego przesiąść - opowiadał. - Bardzo trudno było pokonywać trasę osobom poruszającym się o kulach. Krzysiek Głombowicz miał kryzys. Jego kule co krok się zapadały. Jarek Rola jechał dzielnie na swoim rowerze - przekazał Piotr Pogon. Późnym wieczorem w czwartek Ewa Dziadyk odebrała niepokojącą wiadomość. - Po dotarciu do obozu na 3720 m fotografa naszej fundacji Marka Kowalskiego i Jacka Grzędzielskiego dopadł jakiś wirus. Temperatura skoczyła u nich do 39 stopni. Nie wiadomo jak się będą czuli w piątek, ale grupa postanowiła, że nikogo nie zostawi na trasie. Razem wyruszyli na szczyt i razem chcą cel osiągnąć - przekazała Ewa Dziadyk. Uczestnicy wyprawy na Kilimandżaro chcą pokazać, że niepełnosprawność nie jest wyrokiem i można z nią realizować nawet najtrudniejsze cele. W wyprawie bierze udział dziewięciu podopiecznych fundacji "Mimo Wszystko" Anny Dymnej, w tym osoby na wózkach inwalidzkich, poruszające się o kulach i niewidomy mężczyzna.