W ocenie analityka, do niedawna śledząc głosy z Budapesztu, skupione na sytuacji mniejszości węgierskiej, można było dojść do wniosku, że konflikt ukraiński toczy się nie na Krymie ale właśnie na Zakarpaciu. Teraz zaczęło się to zmieniać - mówi Dariusz Kałan - może dlatego, że w kwietniu Węgrzy pójdą do urn wyborczych, a mają niedobre doświadczenia z Rosją i pamiętają interwencję z 1956 roku. Ekspert PISM do spraw Europy środkowej w rozmowie z IAR przypomniał, że Węgry właśnie wynegocjowały w Moskwie wielomiliardową pożyczkę na rozbudowę siłowni atomowej w Paks. Umowę podpisały zaledwie w styczniu. "Orban pewnie nie żałuje, ale podpisanie jej w tak dramatycznym momencie to wielka niezręczność. Kraj, który był przez Orbana niejako reklamowany jako przewidywalny i pragmatyczny w polityce gospodarczej, parę tygodni później okazał się agresorem. I teraz opozycja to punktuje", zauważył Dariusz Kałan. Wiktor Orban zasłynął niedawną wypowiedzią dystansującą się od konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Była krótka i brzmiała; "Węgry nie są jego stroną, a sami Węgrzy mogą czuć się bezpieczni". Wkrótce, w oświadczeniu przywódców państw Grupy Wyszehradzkiej - Polski, Czech, Słowacji i Węgier - pojawiły się jednak zgodne słowa potępienia Rosji. Na zachodzie Ukrainy mieszka 150 tysięcy Węgrów. W 2010 roku w wyborach prezydenckich głosowali na Janukowycza. Zakarpacie było jedynym regionem zachodniej Ukrainy, który opowiedział się za obalonym już prezydentem Wiktorem Janukowyczem a przeciwko Julii Tymoszenko.