Agencja Reutera ocenia, że po dwóch dekadach władze w Pekinie zdają się być jednocześnie ostrożne i pewne swojej siły. Świadczy o tym dopuszczenie zwiedzających na plac - przy wyjątkowych środkach bezpieczeństwa - choć jeszcze w 10. rocznicę masakry był on całkowicie niedostępny. W czwartek o świcie tłumy Chińczyków obserwowały codzienną ceremonię wciągania flagi na maszt. Wielu przyjechało spoza Pekinu i wydawało się nieświadomych rocznicy. Jednak niektórzy, w całkowitej ciszy, przyszli uczcić ofiary masakry. Nie było widać żadnych protestów. Agencje odnotowują, że turystów i przechodniów na placu nie było więcej niż zwykle i raczej nie odpowiedzieli oni na apele mieszkających na uchodźstwie dysydentów, którzy wzywali, by tego dnia mieć na sobie elementy w kolorze białym; w Azji jest on oznaką żałoby. Uroczystości wciągania flagi nie pozwolono natomiast relacjonować zagranicznym operatorom i fotografom. Funkcjonariusze - zarówno umundurowani, jak i w cywilu - agresywnie odnosili się do zachodnich dziennikarzy wypełniających ulice wokół placu, przeklinając i grożąc im. Żeby nie dopuścić do debaty w internecie czy jakichkolwiek zorganizowanych obchodów, dysydentom i rodzinom ofiar nie pozwolono opuszczać domów. Część zmuszono do wyjazdu z Pekinu. - Od tygodnia byliśmy pod 24-godzinną obserwacją i nie możemy wyjść z domu, żeby upamiętnić ofiary. To całkowicie nieludzkie - powiedziała Xu Jue, której syn miał 22 lata, gdy został przez żołnierzy postrzelony w klatkę piersiową i wykrwawił się na śmierć. Policyjne samochody i funkcjonariuszy było też widać przed domem Wang Yannan, córki byłego premiera i sekretarza generalnego KPCh Zhao Ziyanga, z którego nazwiskiem m.in. kojarzona jest modernizacja chińskiej gospodarki, otwarcie Chin na świat, a także szukanie porozumienia z protestującymi w 1989 roku. Wang prowadzi swoją firmę i nigdy nie była aktywnie politycznie. W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku władze Chin zbrojnie zdławiły trwające od siedmiu tygodni studenckie protesty demokratyczne. Różne źródła szacują liczbę ofiar śmiertelnych na od kilkuset do kilku tysięcy. 150 tysięcy ludzi z zapalonymi świecami uczestniczyło w czwartek wieczorem w Parku Wiktorii w Hongkongu w czuwaniu upamiętniającym ofiary masakry sprzed 20 lat na pekińskim placu Tiananmen. Hongkong jest jedynym miejscem pod władzą Chin, w którym wolno przeprowadzać protesty w rocznicę tragicznych wydarzeń z 4 czerwca 1989 roku w Pekinie. Przewodniczący hongkońskiego sojuszu na rzecz wsparcia ruchów patriotycznych i demokratycznych w Chinach, Szeto Wah, podał liczbę 150 tys. uczestników obchodów, która przekroczyła oczekiwania organizatorów. Wiele osób w Hongkongu przyznaje, że Chiny dokonały od 1989 roku postępu gospodarczego, lecz ich zdaniem nie oznacza to, by można było zapomnieć o bolesnych wydarzeniach z 4 czerwca. W tym roku do tych wspomnień dołączyły się kontrowersje polityczne. Kiedy na niedawnym posiedzeniu parlamentu Hongkongu szef administracji miasta, które ma status Specjalnego Administracyjnego Regionu Chin (SARC), Donald Tsang zasugerował, że większość Hongkończyków chce zrewidować ocenę wydarzeń z 4 czerwca w kontekście olbrzymich postępów gospodarczych, dokonanych od 1989 roku przez Chiny, prodemokratyczni deputowani wyszli z sali. W tłumie widać było ludzi w t-shirtach i opaskach z napisem "Donald Tsang! Nie reprezentujesz mnie!". W czuwaniu uczestniczył chiński przywódca studencki z 1989 roku Xiong Yan, który przyjechał do Hongkongu. Innych dysydentów przed obchodami rocznicy nie wpuszczono do Hongkongu. Jak podawały opozycyjne źródła hongkońskie, miejscowe władze odmówiły wydania wizy wjazdowej mieszkającym obecnie w USA Wang Danowi i Wang Juntao (czyt. Uang Dzin-thao); z miejscowego lotniska odesłano też z powrotem do USA przybyłego do Hongkongu innego działacza prodemokratycznego ruchu z 1989 roku - Yang Jianli (czyt. Jang Dzien-li). - Hongkong jest częścią Chin i może wpływać na nie bardziej niż jakikolwiek kraj, bardziej niż jakieś inne miejsce - powiedział Xiong, który znajdował się na liście 21 "najbardziej poszukiwanych przez Pekin osób" w 1989 roku. - Słyszałem, że dziś wieczorem przyjechało z Chin wiele osób. Chcą to przeżyć. To wspaniałe; tam, gdzie jest wolność, tam też czuje się znaczenie życia - powiedział.