Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan oświadczył w tureckiej telewizji, że był to zamach samobójczy. Erdogan zaapelował do społeczności międzynarodowej o wspólne działania na rzecz walki z "elementami terrorystycznymi". Według ambasadora USA w Ankarze Francisa Ricciardione w wybuchu, do którego doszło ok. godz. 13.15 (12.15 czasu polskiego), zginął ochroniarz strzegący bocznego wejścia do kompleksu, a osoba narodowości tureckiej odniosła obrażenia. Agencja Associated Press podała, że bomba eksplodowała wewnątrz punktu bezpieczeństwa przy bocznym wejściu do ambasady, nie powodując większych uszkodzeń samej placówki. Na miejsce zdarzenia skierowano kilka karetek i wozy strażackie. Policja odgrodziła je i nie dopuszcza dziennikarzy. Amerykańska ambasada w Ankarze jest silnie chroniona i znajduje się w pobliżu kilku innych placówek dyplomatycznych, m.in. Francji i Niemiec. Departament Stanu USA poinformował, że współpracuje z turecką policją w sprawie zamachu. Dotychczas żadna organizacja nie przyznała się do ataku. AP wskazuje jednak, że w Turcji działają kurdyjscy separatyści z Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) oraz islamscy bojownicy powiązani z Al-Kaidą. W przeszłości zorganizowali oni serię zamachów samobójczych w Stambule. W 2003 roku zaatakowali brytyjski konsulat, zabijając 58 osób, a w 2008 roku w ataku na konsulat USA, również im przypisywany, zginęło sześć osób, w tym trzech policjantów i trzech napastników. W reakcji na piątkowy zamach konsulat Wielkiej Brytanii zaapelował do brytyjskich przedsiębiorstw działających w Turcji o zachowanie nadzwyczajnej ostrożności. Turcja wyrosła na jednego z najsurowszych krytyków reżimu w Syrii, gdzie od blisko dwóch lat trwa wojna domowa. Władze Turcji zwróciły się do NATO o rozlokowanie na jej terytorium baterii systemu antyrakietowego Patriot dla ochrony przez ewentualnym atakiem z Syrii. W sobotę Sojusz ogłosił, że pierwsza z baterii jest już zdolna do działań bojowych, a pozostałe osiągną ten stan w najbliższych dniach.