Tego dnia lider opozycyjnego Ruchu na Rzecz Zmian Demokratycznych (MDC) ogłosił, że wycofuje się z planowanej na 27 czerwca drugiej tury wyborów w Zimbabwe. Jako przyczynę swej decyzji podał rosnącą w kraju przemoc, która uniemożliwia przeprowadzenie wolnych i uczciwych wyborów. Zważywszy na nieustającą kampanię przemocy i zastraszania, prowadzoną od kilku tygodni przez zimbabweńskie władze, wycofanie się Tsvangiraia z wyborów jest zrozumiałe. W tych warunkach wybory stały się parodią demokracji - oświadczyło biuro Solany. Także sprawująca w tym półroczu przewodnictwo w UE Słowenia potępiła okoliczności, które doprowadziły do wycofania się lidera opozycji z walki o prezydenturę. Natomiast Biały Dom wezwał "rząd Zimbabwe i jego zbirów" do natychmiastowego przerwania przemocy. Tsvangirai postanowił zrezygnować z udziału w drugiej turze wyborów kilka godzin po brutalnym rozpędzeniu wiecu wyborczego zwolenników opozycji przez lojalną wobec autokratycznego prezydenta Roberta Mugabego milicję. - Postanowiliśmy w MDC, że nie będziemy dłużej uczestniczyć w tym brutalnym, bezprawnym, fikcyjnym procesie wyborczym - powiedział na konferencji prasowej w Harare lider opozycji. Zimbabweńskie władze wyborcze oznajmiły jednak, że piątkowe wybory się odbędą, ponieważ Tsvangirai oficjalnie ich nie zawiadomił, że nie zamierza kandydować. Pierwsza tura wyborów prezydenckich odbyła się 29 marca. Oficjalne wyniki były przez długi czas ukrywane: dopiero w maju komisja wyborcza ogłosiła, że przywódca MDC zwyciężył wprawdzie z rządzącym w Zimbabwe od 1980 r. Robertem Mugabe, jednak nie uzyskał 50 proc. głosów, niezbędnych do objęcia urzędu już po pierwszej turze. Opozycja wskazuje na nasilającą się od tego czasu przemoc i zastraszanie jej zwolenników. Jak twierdzi, do tej pory 86 jej sympatyków zostało zabitych, a dziesiątki tysięcy wygnały z domów milicje lojalne wobec Mugabego. Samego Tsvangiraia policja zatrzymywała przed drugą turą wyborów już pięciokrotnie.