Gore ma w tej chwili 260 głosów, Bush o 14 mniej. Wciąż nie ma wyników ze stanu Oregon. Ale oczy wszystkich zwrócone są na Florydę - tam można zyskać 25 głosów elektorskich. Początkowo podawano, że na Florydzie zwyciężył Bush. Gdyby tak się stało, republikanin miałby 271 głosów elektorskich i zostałby nowym prezydentem USA. Jednak później okazało się, że różnica głosów oddanych przez mieszkańców Florydy jest zbyt mała, aby można było mówić o definitywnym triumfie Busha. W pierwszej po zakończeniu wtorkowych wyborów deklaracji publicznej wiceprezydent Al Gore powiedział, że kwestię, kto zwyciężył należy rozstrzygnąć bez pośpiechu. - Ciągle nie znamy wyników wczorajszego głosowania i zdaję sobie sprawę, że jest to niezwykły moment dla naszej demokracji - powiedział Gore w hotelu w Nashville, stolicy swojego rodzinnego stanu Tennessee, gdzie przebywa od wtorku. Rzeczą najważniejszą jest absolutna uczciwość całego procesu. Biorąc pod uwagę, o jaką stawkę toczy się gra, sprawa musi być załatwiona szybko jednak rozważnie i bez pośpiechu - stwierdził. - Bez względu na fakt, że Joe Lieberman i ja wygraliśmy w głosowaniu powszechnym, zgodnie z naszą konstytucją następnym prezydentem będzie ten, kto zwycięży w Kolegium Elektorskim - powiedział wiceprezydent. Po złożeniu oświadczenia Gore odmówił odpowiedzi na pytania dziennikarzy. Gubernator Florydy, młodszy brat kandydata republikańskiego, Jeb Bush potwierdził w stolicy stanu Tallahassee, że ponowne liczenie głosów oddanych w wyborach prezydenckich może potrwać do dziesięciu dni.