Według Trumpa jego zwycięstwo jest jeszcze większe niż cztery lata wcześniej. - Mieliśmy 63 mln głosów, dziś mamy 75 mln. Nie ma możliwości, by takie wybory przegrać - przekonywał. - Nigdy się nie poddamy, nigdy nie ustąpimy - powiedział. - Mam nadzieję, że Mike postąpi słusznie. Jeśli Mike Pence postąpi właściwie, wygramy wybory - dodał. Wyjaśnił, że oczekuje, iż jego zastępca odeśle część głosów oddanych 14 grudnia przez elektorów do władz stanowych, które - jak to ujął - "decertyfikują" wyniki wyborcze. Trump ponownie mówił o wyborczych oszustwach w głosowaniu 3 listopada. - Wiecie, co teraz mówi o nas świat? Mówią, że nie mamy wolnych i sprawiedliwych wyborów i wiecie czego jeszcze - wolnej i sprawiedliwej prasy - przekazał. - Nasze państwo ma dość i nie będziemy tego dłużej znosić - dodał. Prezydent USA mówił o "słabych republikanach" i słabnącym poparciu Joe Bidena. Zebranych na wiecu nazwał ludźmi, którzy zbudowali Amerykę. - Nie damy się zastraszyć kłamstwom mediów. Wybory zakończyły się wieczorem, kiedy prowadziliśmy w Pensylwanii, Michigan i Georgii setkami tysięcy głosów... a potem bum! - przekonywał. Amerykański prezydent oskarżył republikanów o niepowodzenie planu przyznania ofiarom pandemii koronawirusa czeków o wartości 2 tys. dol. Stwierdził też, że były Prokurator generalny Stanów Zjednoczonych William Barr zmienił się. - Nie chciał być uważany za mojego osobistego prawnika - mówił. W Waszyngtonie, mimo zagrożenia związanego z pandemią koronawirusa, zebrał się tłum zwolenników Trumpa. Elektorzy ze wszystkich stanów oraz Dystryktu Kolumbii wybrali 14 grudnia stosunkiem głosów 306-232 Bidena na 46. prezydenta USA. Głosowanie tego gremium nie oznacza jednak końca konstytucjonalnego i zawiłego, a zarazem często uznawanego za anachronicznego procesu przed zaprzysiężeniem nowego szefa państwa. Amerykański Kongres w środę ma dopełnić formalności uznania demokraty Joe Bidena za zwycięzcę wyborów prezydenckich w USA. Posiedzeniu Kongresu, dotyczącemu głosowania Kolegium Elektorów, które rozpoczęło się ok. godz. 19 czasu polskiego, przewodzi wiceprezydent Mike Pence. Zastrzeżenia do głosowania W alfabetycznej kolejności koperty z głosami elektorów z poszczególnych stanów zostaną otwarte. Parlamentarzyści mogą wnieść zastrzeżenia do głosowania z danych stanów, złożyć je musi co najmniej jeden członek Izby Reprezentantów i jeden senator. Zapowiedziało to już kilkudziesięciu republikańskich sojuszników prezydenta Donalda Trumpa w Kongresie, którzy utrzymują, że w procesie wyborczym 3 listopada dochodziło do oszustw. Po złożeniu zastrzeżeń w ciągu dwóch godzin w obu izbach powinny odbyć się równoległe debaty oraz głosowania nad ewentualnym wnioskiem. W kontrolowanej przez demokratów Izbie Reprezentantów próby zablokowania zaprzysiężenia prezydenta elekta z pewnością zostaną odrzucone. Podobnie w Senacie, gdzie wielu senatorów GOP uznało zwycięstwo wyborcze Bidena. Grupa ta wraz z demokratami stanowi większość w izbie wyższej parlamentu. Zazwyczaj uznanie przez Kongres wyborczych rezultatów to formalność, która nie przyciąga większego zainteresowania mediów. Tym razem jednak - w związku z oskarżeniami prezydenta o fałszerstwa wyborcze - proces może trwać dłużej. Pence w centrum uwagi W centrum uwagi znajduje się Pence, dla którego w ocenie portalu The Hill środa jest "testem lojalności" wobec prezydenta. Trump uważa, że jego zastępca może "decertyfikować rezultaty" lub "odesłać je do stanów do zmiany i certyfikacji" i publicznie deklaruje, iż oczekuje, że wiceprezydent stanie w Kongresie po jego stronie. Osoby z otoczenia Pence'a przekazują, że jego zdaniem w listopadowych wyborach dochodziło do nieprawidłowości i że kwestie te powinny zostać poruszone i omówione w Kongresie. Ale nie spodziewają się, że wykroczy on poza rolę określoną w konstytucji, która jest głównie ceremonialna. Jak doniósł we wtorek dziennik "New York Times", Pence poinformował Trumpa, że nie ma uprawnień do kwestionowania certyfikowanego już przez wszystkie stany wyniku wyborczego. Prezydent w oświadczeniu zaprzeczył informacjom nowojorskiej gazety. Jak spekuluje "Washington Post", posiedzenie Kongresu, przy kwestionowaniu wyników wyborczych w co najmniej kilku stanach, może przeciągnąć się do nawet doby.