Lokale wyborcze otwarto o godz. 7 lokalnego czasu (godz. 6 czasu polskiego). Głosowanie potrwa do godz. 19 (godz. 18 czasu polskiego). Na wniosek komisji wyborczej może ono być jednak przedłożone o pięć godzin. Wybory nadzorują obserwatorzy z Iranu, Rosji i Korei Północnej. Oprócz Asada startuje w nich dwóch innych kandydatów: biznesmen z Damaszku Hasan Abdallah al-Nuri oraz deputowany Maher Abdel-Hafiz Hadżdżar. Jednak zdaniem obserwatorów wynik jest z góry przesądzony. Teoretycznie są to pierwsze od ponad pół wieku powszechne wybory prezydenckie w Syrii. Do tej pory Baszar el-Asad, a wcześniej jego ojciec Hafiz, byli zatwierdzani na najwyższy urząd w państwie w referendach prezydenckich. Obecny prezydent w referendum z 2007 r. uzyskał 97,62 proc. głosów. Wybory mają przede wszystkim wzmocnić pozycję Asada w wojnie - pisze agencja AFP. Szef opozycyjnej Syryjskiej Koalicji Narodowej Ahmad Dżarba zaapelował do Syryjczyków, by we wtorek zostali w domach i nie głosowali. Także Zachód uważa wybory za farsę. Z obawy przed zapowiadanymi atakami rebeliantów na cele rządowe władze wzmocniły środki bezpieczeństwa na kontrolowanych przez siebie terenach. Zwiększono liczbę punktów kontrolnych. Pokojowa rewolta rozpoczęta w marcu 2011 r. antyrządowymi protestami przerodziła się w wojnę domową, w której według syryjskich działaczy praw człowieka zginęło ponad 162 tys. ludzi, 2,5 mln uciekło z kraju, a 6,5 mln opuściło swoje domy. Według ministerstwa spraw wewnętrznych do głosowania uprawnionych jest 15 mln Syryjczyków w 22-milionowym kraju. Specjalizujący się w Syrii geograf Fabrice Balanche uważa, że reżim Asada kontroluje 40 proc. powierzchni kraju, gdzie mieszka 60 proc. ludności. Źródła rządowe twierdzą, że w rękach władz jest 70 proc. terytorium Syrii.