Niezależne organizacje monitorujące przebieg wyborów sygnalizują, że w niektórych lokalach nie działają kamery, pracodawcy zmuszają pracowników do udziału w głosowaniu i żądają zdjęć potwierdzających ich udział w wyborach. "To nie są demokratyczne wybory, ale nasza obecność sprawia, że Rosjanie czują się odważniejsi" - powiedział Polskiemu Radiu francuski deputowany Frederic Petit, który pracuje w misji monitoringowej OBWE. "To nie wybory, ale takie referendum popularności władz" - stwierdził francuski polityk. Według organizacji "Gołos" obserwującej przebieg głosowania, w wielu miastach, w tym w Moskwie i Sankt Petersburgu, organizowane są tak zwane "karuzele wyborcze" z udziałem pracowników miejscowych zakładów i studentów lokalnych uczelni. "Karuzele" polegają na wielokrotnym oddawaniu głosów w różnych lokalach przez te same osoby. Kilka innych źródeł również potwierdziło, że dochodziło do przypadków głosowania przez te same osoby w różnych lokalach wyborczych. Według informacji przekazanych przez szefową Centralnej Komisji Wyborczej, ok. 6 mln wyborców złożyło wniosek o pozwolenie na głosowanie w miejscu innym niż miejsce zamieszkania. Pojawiły się sygnały, że nie zawsze udawało się jednoznacznie przypisać każdą z takich osób do tylko jednego nowego lokalu wyborczego - pisze dpa. "Cieniem na wyborach szefa państwa kładą się dowody mniejszych i większych manipulacji" - czytamy w korespondencji z Moskwy. Obserwatorzy wyborów związani z Aleksiejem Nawalnym - walczącym z korupcją przywódcą opozycji, któremu nie pozwolono na start w głosowaniu - podali, że uniemożliwiono im dostęp do wielu lokali wyborczych.