Niemieccy chadecy z Edmundem Stoiberem na czele wygrali wybory do Bundestagu, stając się najsilniejszym ugrupowaniem w parlamencie. Ze względu na słaby wynik ich najbliższego partnera, FDP, nie wiadomo jednak, czy chadecy będą mogli przejąć władzę i zastąpić koalicyjny rząd Gerharda Schroedera SPD/Zieloni. Możliwe jest także utworzenie "wielkiej" koalicji socjaldemokratów i chadeków. - Wygraliśmy wybory - oświadczył Stoiber po zamknięciu lokali wyborczych w berlińskiej siedzibie CDU. - Mam nadzieję i wierzę w to - odpowiedział Stoiber na pytanie, czy będzie nowym kanclerzem Niemiec. - Chadecja, wielka siła w politycznym centrum, powróciła na scenę - dodał premier Bawarii, będący od stycznia wspólnym kandydatem CDU i CSU na kanclerza. Słuszne okazało się - jego zdaniem - postawienie problematyki gospodarczej, głównie wysokiego bezrobocia, na pierwszym miejscu w kampanii wyborczej. Podawane przez stacje telewizyjne ARD i ZDF szacunkowe wyniki nie przesądzają, czy rząd Schroedera utrzyma się przy władzy, czy też zastąpi go koalicja chadeków i liberałów z FDP. Według wyliczeń ARD, w przyszłym parlamencie dojdzie do sytuacji patowej między CDU/CSU i FDP a koalicją rządową i dwoma posłami PDS. Natomiast szacunki ZDF wskazują na dwumiejscową przewagę koalicji SPD i Zielonych. CDU/CSU uzyskały poparcie w granicach 39,1 - 39,5 proc., natomiast SPD 37,5 - 38,1 proc. Kanclerz Schroeder podkreślił, że nie widzi powodu do "rezygnacji lub rozczarowania". Zdaniem Schroedera, koalicja SPD/Zieloni odniosła wiele sukcesów. - Mamy dobre widoki na to, aby kontynuować tę politykę, i będziemy ją kontynuować - powiedział kanclerz. Niewielka różnica między obu koalicjami jest efektem zaskakująco dobrego wyniku Zielonych oraz słabego rezultatu FDP. Zieloni - mniejszy partner koalicyjny SPD - poprawili swój wynik z 6,7 proc. cztery lata temu do 8,7 - 8,8 proc. Liberałowie uzyskali natomiast powyżej siedmiu procent. Jeszcze kilka miesięcy temu sondaże dawały FDP wynik powyżej 10 proc. Przewodniczący partii Guido Westerwelle przyznał, że liberałowie uzyskali wynik "poniżej swych możliwości". Władze FDP wezwały wiceprzewodniczącego partii Juergena Moellemanna do ustąpienia ze stanowiska. Moellemann, szef największej organizacji FDP w Nadrenii Północnej-Westfalii, zbulwersował opinię publiczną antysemickimi wypowiedziami. Klęskę w wyborach poniosła postkomunistyczna PDS. Z sondaży wynika, że postkomuniści nie przekroczą pięcioprocentowego progu wyborczego. Kandydatom PDS nie udało się też prawdopodobnie zdobyć co najmniej trzech bezpośrednich mandatów w okręgach wyborczych, co pozwoliłoby partii na wejście do parlamentu. Porażkę poniosły też wszystkie prawicoworadykalne i prawicowopopulistyczne ugrupowania w rodzaju NPD czy partii Schilla, które uzyskały wyniki w granicach 0,5 proc. Frekwencja w wyborach do Bundestagu była nieco niższa niż w poprzednich wyborach parlamentarnych w 1998 r. Do godz. 14. z prawa wyborczego skorzystało 43 proc. uprawnionych do głosowania - poinformował Johann Hahlen, przewodniczący Federalnej Komisji Wyborczej. W tej liczbie nie uwzględniono głosów wysłanych pocztą. Cztery lata temu do godz. 14. głosowało 47 proc. uprawnionych. Niemcy: Kwestia mandatów dodatkowych Szef telewizji publicznej ZDF powiedział wieczorem, powołując się na instytut Forschungsgruppe Wahlen, że SPD otrzyma w Bundestagu pięć mandatów dodatkowych. Oznaczałoby to przewagę nad koalicją chadeków z FDP. Chwilę później nadeszły jednak najnowsze wiadomości - po trzy mandaty dodatkowe dla SPD i dla CDU/CSU. Oznacza to, że nadal nic nie jest pewne. Ordynacja wyborcza przewiduje, że połowa deputowanych do Bundestagu wybierana jest bezpośrednio w okręgach wyborczych, a druga połowa w głosowaniu na listy kandydatów, zgłoszone w krajach związkowych (landach). Każdy wyborca dysponuje więc dwoma głosami. Jeden oddaje na konkretną osobę - swego kandydata w okręgu wyborczym, a drugi - na partię. Ustalona liczba mandatów (598) może się nieznacznie zwiększyć o tzw. mandaty dodatkowe, przyznawane, gdy jakaś partia otrzyma w okręgach wyborczych więcej mandatów niż wynosi liczba mandatów przysługujących jej na podstawie poparcia dla jej listy. W 1998 r. przyznano 13 mandatów dodatkowych, wszystkie kandydatom SPD. W 1994 r. 12 mandatów dodatkowych uzyskali chadecy, a cztery socjaldemokraci. Schroeder nie traci optymizmu - Większość, to większość - mówi socjaldemokratyczny kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, licząc na to, że jego SDP jednak zdobyła w wyborach większość parlamentarną w koalicji z Zielonymi. Z kolejnych sondaży, publikowanych przez telewizje publiczne ARD i ZDF, wynika wyraźnie, że socjaldemokraci stracili kilka procent głosów w porównaniu z wyborami z 1998 roku, w przeciwieństwie do chadeków, którzy swój rezultat na pewno poprawili i wszystko wskazuje, że będą największą siłą polityczną w Bundestagu. Podstawą optymizmu Schroedera jest więc dobry wynik Zielonych, dający szansę koalicji. Chadecy nie mogą tego powiedzieć o swoim potencjalnym partnerze koalicyjnym - Wolnych Demokratach (FDP), którzy liczyli na 18 procent, a zdobyli najprawdopodobniej niewiele ponad 7 procent. Sekretarz generalny SDP Franz Muentefering uważa, że socjaldemokraci wygrali, bo "wygrał ten, kto może rządzić". Jednak przed policzeniem wszystkich głosów nikt nie może obwieszczać ostatecznego zwycięstwa. Schroeder czy Stoiber? Niemcy głosowali dzisiaj w wyborach powszechnych, których wynik może wpłynąć na perspektywy ożywienia gospodarki niemieckiej, rolę Niemiec w ewentualnej wojnie z Irakiem i rodzący się kryzys w stosunkach z USA. W jednym z najbardziej wyrównanych pojedynków wyborczych w powojennej historii Niemiec wyborcy stoją przed dylematem, czy głosować na charyzmatycznego centrolewicowego kanclerza Gerharda Schroedera mimo niezadowolenia z jego Partii Socjaldemokratycznej (SPD) i wysokiego bezrobocia. Konserwatywny rywal Schroedera, sztywny premier Bawarii Edmund Stoiber, jest znacznie mniej popularny, ale jego chadecka partia CDU/CSU zdobywała ostatnio w badaniach ankietowych lepsze niż SPD noty z umiejętności kierowania gospodarką. Niemcy, ongiś lokomotywa europejskiego wzrostu gospodarczego, są obecnie outsiderem w Unii Europejskiej. Końcowe sondaże przedwyborcze dawały socjaldemokratom nieznaczną przewagę nad chadekami, ale nie jest wcale pewne, czy SPD i jej koalicyjny partner, Zieloni ministra spraw zagranicznych Joschki Fischera, zdołają utrzymać się przy władzy. W wyborach przed czterema laty SPD zdobyła 40,9 proc. głosów, a chadecy 35,1 procent. Ostatnie dni kampanii wyborczej zdominował stanowczy sprzeciw Schroedera wobec amerykańskich planów ataku na Irak. Zręcznie odwołując się do silnych w Niemczech obaw przed wojną, kanclerz zdołał na finiszu odrobić straty do CDU/CSU. Wcześniej zbierał punkty jako sprawny organizator akcji pomocy podczas sierpniowej katastrofalnej powodzi w dorzeczu Łaby i Dunaju. Ostra krytyka amerykańskich zamiarów wobec Iraku, która zdaniem przeciwników kanclerza miała odciągnąć myśli wyborców od wysokiego (4 mln) bezrobocia, wywołała jednak napięcie w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi. Minister sprawiedliwości w gabinecie Schroedera, Herta Daeubler-Gmelin, jeszcze bardziej rozgniewała Waszyngton, porównując według mediów stanowisko prezydenta Busha w sprawie Iraku do metod Hitlera, który posługiwał się polityką zagraniczną, by odwrócić uwagę wyborców od trudności wewnętrznych (Daeubler-Gmelin zaprzecza, by powiedziała coś takiego). Doradczyni Busha do spraw bezpieczeństwa narodowego Condoleezza Rice oświadczyła, że stosunki amerykańsko-niemieckie, już i tak napięte, zostały "zatrute". Nie wiadomo, czy i jaki wpływ na wynik wyborów będzie mieć rozgłos nadany domniemanej wypowiedzi minister sprawiedliwości. Przyszłość największej gospodarki w Europie zależy od wyniku wyborczego mniejszych partii niemieckich, zwłaszcza zreformowanych komunistów, następców partii, która zbudowała Mur Berliński, a których słabnąca popularność stawia pod znakiem zapytania ich pozostanie w parlamencie. Jeśli Partia Demokratycznego Socjalizmu (PDS) zdoła utrzymać się w Bundestagu, może to automatycznie oznaczać, że ani sojusz SPD i Zielonych, ani ewentualny tandem chadeków z liberalną FDP nie uzyska większości mandatów. W takim wypadku mogłoby z konieczności dojść do utworzenia po raz pierwszy od 1969 roku tzw. wielkiej koalicji SPD i CDU/CSU. W obawie przed utratą głosów żaden kandydat nie zapowiadał bolesnych cięć w systemie opieki społecznej i zdrowotnej, które zdaniem ekonomistów są konieczne, jeśli gospodarka Niemiec nie ma wejść w okres chronicznego zastoju, jak to się stało w Japonii. Obietnice obu rywali były zadziwiająco podobne i skupiały się na skromnych reformach rynku pracy. Zarówno Schroeder, jak i Stoiber są przeciwni wprowadzeniu amerykańskiego modelu łatwego zatrudniania i zwalniania. Stoiber, który, gdyby wygrał, byłby pierwszym Bawarczykiem wybranym na kanclerza, powoływał się na swe sukcesy w kierowaniu tym bogatym landem południowym, gdzie bezrobocie jest dwa razy mniejsze od średniej krajowej, wynoszącej około 10 procent. Na mityngach wyborczych przypominał, że Schroeder nie dotrzymał swej obietnicy z 1998 roku, iż zmniejszy bezrobocie do poniżej 3,5 milionów. Wyraźniejsze są różnice w polityce zagranicznej. Stoiber nie wyklucza udziału Niemiec w operacji przeciwko Irakowi, jeśli otrzyma ona poparcie ONZ, i zamierza zacieśnić więzi niemiecko-francuskie, które rozluźniły się za kadencji Schroedera. W kampanii wyborczej Stoiber wykorzystywał obawy Niemców przed napływem obcokrajowców, nie wahając się przed podawaniem mocno zawyżonych liczb imigrantów. Obiecał też niemieckim wypędzonym pomoc w utworzeniu w Berlinie Centrum przeciwko Wypędzeniom. Kanclerz Schroeder głosował w Hanowerze Kanclerz Gerhard Schroeder oraz jego małżonka Doris Koepf głosowali w miejscu zamieszkania - stolicy Dolnej Saksonii, Hanowerze. Schroeder związany jest z Hanowerem od początku lat 70. Po ukończeniu studiów prawniczych w Getyndze przyszły kanclerz podjął pracę w jednej z tamtejszych kancelarii adwokackich. Od 1990 r. do objęcia fotela kanclerza w 1998 r. Schroeder sprawował funkcję premiera Dolnej Saksonii. Edmund Stoiber głosował w rodzinnym Wolfratshausen Kandydat CDU/CSU do urzędu kanclerza, premier Bawarii Edmund Stoiber, oddał głos w swoim miejscu zamieszkania - w Wolfratshausen na południe od Monachium. Stoiber oraz jego żona Karin głosowali w lokalu wyborczym w miejscowej szkole podstawowej. Premier Bawarii uczestniczył następnie w Monachium w barwnym pochodzie z okazji Oktoberfest - tradycyjnego święta piwoszy. Stoiber wraz z żoną przejechali przez centrum stolicy Bawarii dorożką zaprzężoną w cztery konie. Po południu chadecki polityk przybył do Berlina, gdzie wspólnie z innymi przedstawicielami władz CDU/CSU oczekiwał na wynik wyborów. Polska będzie współpracować z każdym rządem RFN Jako Polska będziemy współpracować z każdym rządem Republiki Federalnej Niemiec; jaki by układ nie był, jaki rząd by nie był, będziemy z nim współpracować - zapewniał dzisiaj prezydent Aleksander Kwaśniewski. - Oczywiście z kanclerzem Schroederem mamy za sobą 4 lata bardzo bliskiej współpracy i byłoby dzisiaj nie fair ukrywać że ta współpraca była dobra - mówił Kwaśniewski dodając, że "znamy też pana Stoibera, był tutaj, w tej sali w tym Pałacu (Prezydenckim - red.), rozmawialiśmy, więc to nie jest dla nas osoba nieznana". Zdaniem prezydenta, "dobre dla nas jest to, że scena niemiecka w odróżnieniu np. od francuskiej okazuje się bardzo stabilna; wypadnięcie PDS (partii komunistycznej - red.) oznacza że właściwie wracamy do takiego tradycyjnego układu sił, jaki od 20 paru lat znamy w RFN", czyli SPD, CDU, Zieloni i Wolni Demokraci, a "nie tu żadnych populistów, radykałów, ekstremalnych prawicowców". Natomiast według Kwaśniewskiego, "kłopotliwe" dla nas może być to, że gdyby się okazało, iż "te przewagi koalicyjne są minimalne" to "składanie rządu, budowanie programu rządowego" będzie dłużej trwało, a w Europie "mamy wyjątkowo napięty kalendarz; czekają nas ważne konferencje ministerialne w Unii Europejskiej i głos Niemiec jest tutaj zupełnie kluczowy i byłoby dobrze, gdyby ten rząd był bardzo szybko". Prezydent powiedział, że "kontynuacja rządu" kanclerza Schroedera, powodowałaby, że "tych niewiadomych byłoby bardzo niewiele" i to jest jeden z powodów dla których uśmiecha się kiedy słyszy, że mogłaby być "kontynuacja SPD - Zieloni, bo to niewątpliwie byłoby z naszego punktu widzenia dość wygodne". - Mam nadzieję i sądzę, że brak tematyki europejskiej w tych wyborach jest również powodem do spokoju po naszej stronie - mówił Kwaśniewski. Jego zdaniem "to znaczy, że nic tu nie będzie zweryfikowane w stosunku do wypowiedzianych już oświadczeń, czy to kanclerza Schroedera, czy kanclerza Kohla, czy w ogóle głównych liderów politycznych Niemiec: oni zawsze mówili, że są za rozszerzeniem Unii i zdecydowanie za obecnością Polski wśród tej pierwszej grupy państw które wejdą do Unii". - Byłoby dzisiaj zupełnie niezrozumiałe, gdyby takie stanowisko miało się zmienić, nie ma powodu na zmianę - uważa Kwaśniewski. - Myślę, że w żywotnym interesie Niemiec leży polska w Unii, nasza obecność w tych strukturach, dlatego nie sądzę żeby cokolwiek w tej mierze mogło się zmienić niezależnie od nazwiska kanclerza - dodał prezydent. - Natomiast fakt, że w Polsce mamy rząd lewicowy i fakt, że kanclerzem Niemiec nadal może być socjaldemokrata, powinno być czynnikiem ułatwiającym; to też sobie otwarcie powiedzmy, że istnieje wtedy poza płaszczyzną kontaktów państwowych również płaszczyzna kontaktów politycznych i partyjnych, której bym nie bagatelizował. Ale zobaczmy co się wydarzy; mamy polskie doświadczenia nocy wyborczej i wiemy jak te "słupki" potrafiły się zmieniać - powiedział prezydent. Bartoszewski: zmiany nie wpłynęłyby na stosunki z Polską Zmiana ekipy rządzącej w Niemczech nie wpłynęłaby źle na stosunki polsko - niemieckie - uważa b. minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski. Zastrzegł, że "wciąż nie ma 100 procentowej pewności, kto wybory wygrał". Bartoszewski przypomniał, że "fundamenty" nowych stosunków polsko - niemieckich położone zostały przez większość parlamentarną CDU-CSU-FDP. - Przyjście rządów Schroedera i Fischera nie zmieniło niczego na niekorzyść, po prostu kontynuacja - w warunkach demokratycznej zmiany rządów w Niemczech - była zachowana - zwracał uwagę b. szef polskiej dyplomacji. - Nie ma żadnych powodów sądzić, aby kontynuacja dobrych stosunków z Polską i priorytetów widzenia Polski w Unii Europejskiej pośród innych krajów pretendujących do Unii miała być zachwiana gdyby nastąpił powrót do rządów jakie były w latach zjednoczenia Niemiec, odzyskania suwerenności przez państwo polskie po 1989 - podkreślał Bartoszewski. Dodał, że tak samo będzie przy zachowaniu dotychczasowego, "mówiąc w skrócie czerwono - zielonego" układu: nie ma powodu sądzić, by nastąpiło pogorszenie stosunków, które były dobre przed wyborami. Na uwagę, że źle zostały przyjęte w Polsce niektóre wypowiedzi, m.in. lidera chadeków Stoibera, Bartoszewski zareagował, że chodziło raczej o "wypowiedzi niektórych osób z jego otoczenia". Zdaniem Bartoszewskiego "nie ma żadnego racjonalnego powodu, aby kierować reakcję na taką, czy inną wypowiedź takiego, czy innego polityka w kampanii wyborczej". - Bo gdybyśmy chcieli wyciągać wnioski z tego w odniesieniu do naszego kraju, co różni politycy mówią ubiegając się o mandaty, jakie to ma odniesienie do rzeczywistości, to myślę, że byłoby to dosyć zabawne - zauważył Bartoszewski. Iwiński: nowemu rządowi Niemiec będzie trudniej z silną opozycją W ocenie ministra ds. międzynarodowych w Kancelarii Premiera, Tadeusza Iwińskiego podobne poparcie wyborcze dla dwóch największych partii niemieckich oznacza, że nowy rząd będzie miał trudne zadanie ze względu na silną opozycję. - Ktokolwiek będzie rządził, to będzie mu się rządziło wyraźnie trudniej, bo będzie miał do czynienia z niezwykle mocną opozycją - ocenił Iwiński. Media niemieckie mówią w niedzielę o "wyborczym thrillerze". Kolejne sondaże, publikowane przez obie telewizje publiczne - ARD i ZDF - raz dają szanse koalicji SPD/Zieloni, a raz - koalicji CDU/CSU z FDP. Iwiński podkreślił, że "stosunki polsko-niemieckie są tak ważne i mają taką jakość w ostatnich latach, że bez względu jaka formacja polityczna jest u władzy i Warszawie i Berlinie - one powinny być bardzo dobre". Przypomniał, że Niemcy są naszym głównym partnerem gospodarczym i najważniejszym partnerem politycznym w UE. - Jako socjaldemokrata życzę jak najlepiej SPD - bo to jest dla nas partner bardzo przewidywalny. Koalicja SPD/Zieloni doprowadziła np. do wypłacenia polskim robotnikom przymusowym odszkodowań - czego chadecy nie załatwili przez 16 lat - powiedział minister. Iwiński zaznaczył, że rzeczą kluczową jest finalna faza negocjacji Polski z UE, a cała Unia czekała na wyniki wyborów w Niemczech. - Gdyby do władzy miała dojść chadecja to byłaby taka groźba, że to by się opóźniło - gdyby utrzymała się obecna koalicja rządzącą w Niemczech, to proces negocjacji przeszedł by łatwiej i bardziej miękko. Minister podkreślił jednak, że "na szczęście nie widać żadnej różnicy między socjaldemokratami a chadecją, w patrzeniu na rolę jaką nasze narody winny odegrać w przyszłej zjednoczonej Europie". Zdaniem Iwińskiego wielkim wygranym tegorocznych wyborów jest partia Zielonych, natomiast gorzej niż spodziewano wypadli liberałowie z FDP. Odnosząc się do wyniku PDS Iwiński powiedział, że prawdopodobieństwo nieprzekroczenia przez te partię 5 proc. progu wyborczego oznacza, że "PDS jako partia protestu nie zdołała zakorzenić się w 10 starych landach". Podkreślił przy tym, że wybory pokazał, że układ sił w niemieckiej polityce jest "szalenie stabilny". W ocenie Iwińskiego wobec takich wyników wyborów niewykluczona jest rządowa koalicja SPD/Zieloni/FDP. Zdaniem Iwińskiego "bardzo nieszczęśliwa" wypowiedź szefa chadeków na zjeździe ziomkostw, nie będzie miała konsekwencji - w razie przejęcia władzy przez CDU/CSU. - Czymś innym jest kampania wyborcza, czym innym jest polityka największego państwa UE - powiedział minister. Kandydat CDU/CSU na kanclerza Niemiec, Edmund Stoiber, wezwał w czerwcu Polskę i Czechy do anulowania aktów prawnych stanowiących podstawę przymusowego wysiedlenia oraz wywłaszczenia Niemców po zakończeniu II wojny światowej. - Gdyby miało być tak, że chadecja uczestniczy w rządzie Niemiec, to nie wyobrażam sobie, żeby uruchamiała jakiś powrót do przeszłości, bo mamy inną epokę i musimy myśleć, co młode pokolenie Polaków i Niemców mogą zrobić dla Europy - powiedział Iwiński.