W Czarnogórze jest już cisza przedwyborcza. W tych wyborach obywatele mniejszej części federacji jugosłowiańskiej wybiorą jutro nowy parlament. Wynik elekcji zdecyduje o przyszłości tej liczącej niewiele ponad 650 tysięcy mieszkańców republiki. O głosy walczą z jednej strony zwolennicy niepodległości, a z drugiej ci popierający bliskie związki z Serbią i utrzymanie państwa jugosłowiańskiego. Czarnogórcy mają tylko jeden dzień na podjęcie decyzji. Wybór nie jest łatwy. Prowadząca w sondażach czarnogórska koalicja "Zwycięstwo" prezydenta Milo Djukanovicia, zapowiada rozpisanie referendum w sprawie niepodległości, jeśli zdobędzie większość w parlamencie. - Powstanie twór równie karykaturalny jak Myszka Miki, raj dla przemytników, i państwo całkowicie zależne od pomocy Zachodu - ostrzega Jonathan Eyal, brytyjski ekspert od zagadnień bałkańskich. Przeciwnicy oderwania Serbii, faktycznie wspierani przez Belgrad argumentują, że tylko silna federacja przyniesie korzyści ekonomiczne i polityczne obu republikom. W ubiegłym tygodniu ministrowie spraw zagranicznych Stanów Zjednoczonych, Rosji, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Włoch wezwali Czarnogórę, by nie opuszczała federacji jugosłowiańskiej. Mimo ostrzeżeń, prezydent republiki Milo Djukanović uważa, że nic już nie może stanąć na drodze do niepodległości kraju. Społeczność międzynarodowa obawia się kolejnej zmiany granic na Bałkanach. Zachodni obserwatorzy z uwagą i niepokojem obserwują rozwój sytuacji. Jutrzejsze wybory to sprawdzian wciąż niepewnej na Bałkanach demokracji. W 1992 roku., po rozpadzie dawnej Jugosławii, Czarnogórcy - jako jedyni - opowiedzieli się w referendum za pozostaniem razem z Serbią w federacji. Obie republiki mają własnych prezydentów, swoje rządy i parlamenty, działające niezależnie od instytucji federalnych. Choć Czarnogóra jest słabszym partnerem, jej potężnym atutem jest dostęp do morza, którego nie ma Serbia.