- Rozumiem, że wiele osób jest spiętych z powodu sytuacji, jaka była na ulicach, że była tam przemoc itd. itp. Odpowiadam wam też na to pytanie: potrzebny był powód do tego, byście krzyczeli "Odejdź!". Dobry powód - oświadczył Łukaszenka podczas poniedziałkowego spotkania z pracownikami zakładów produkcji ciągników kołowych (MZKT). Jak pisze państwowa białoruska agencja informacyjna BiełTA, prezydent powiedział, że "siłowe działania były efektem prowokacji ze strony niektórych uczestników ulicznych zamieszek, a jednemu z funkcjonariuszy w ogóle złamali kręgosłup". - Na prowokacje będziemy odpowiadać w odpowiedni sposób - zapowiedział. - Nie chciejcie przemocy, nie prowokujcie. Zrozumcie, oni muszą zaprowadzić porządek - oznajmił Łukaszenka. Zatrzymani relacjonują horror w aresztach Zgoła inną wizję brutalności funkcjonariuszy białoruskich służb przedstawiają osoby, które ucierpiały, lub które zostały zatrzymane w czasie protestów po wyborach prezydenckich 9 sierpnia. Osoby pobite przez funkcjonariuszy pałkami, publicznie pokazywały swoje siniaki. Wśród zatrzymanych znalazło się kilku Polaków, którzy po powrocie do kraju opowiedzieli o tym, czego sami doświadczyli i czego byli świadkami. - OMON-owiec wziął mnie za fraki i pociągnął do ciężarówki. Tam tłukli nas pałami, jednych bardziej, innych mniej. Wydaje mi się, że z czasem funkcjonariusze byli coraz bardziej agresywni - relacjonował 30-letni Patryk Jaracz, polski fotograf zatrzymany w czasie demonstracji w Mińsku. Nie spodziewał się, że zatrzymywani będą też dziennikarze. - W więźniarce byłem z człowiekiem, który ledwo stał, z głowy leciała mu krew. Szokujący był ten moment przebywania w klatce bez powietrza, na ścianie był pot - opowiadał. Jak mówi, był to pierwszy jego kontakt z jakąkolwiek policją, chociaż pracował w wielu krajach na świecie. Potem Jaracz trafił do aresztu mińskiego na Akrescyna, który nigdy nie miał dobrej reputacji, ale w ciągu kilku dni powyborczych protestów okrył się najczarniejszą sławą. - Za każdym razem, jak wypuszczają z samochodu, tłuką i pałują. Każą ci klęczeć i biją - po plecach, nogach, po pośladkach - opowiada. - Potem zobaczyli mój paszport i zorientowali się, że jestem Polakiem. Naprawdę cały czas myślałem, że zaraz mnie wypuszczą. Trafiłem jednak do karceru, tam spędziłem kolejne cztery godziny, klęcząc, stojąc z rękami za plecami - mówi. - Kazali mi się rozebrać do naga. Bili mnie w miejscu, gdzie była jeszcze krew innej osoby. Gdy się rozbierałem, dostałem kopa w genitalia, bo za długo rozwiązywałem sznurówki - wspomina. Także inni zatrzymani na Białorusi Polscy mówili, że obchodzono się z nimi bardzo brutalnie. - Niemal od razu zostałem pobity, niemal do nieprzytomności. Podobnie mój kolega. Wsadzono nas do więźniarki i zabrano na komisariat. A potem trzymano w piwnicy sali gimnastycznej. Tam zaczęły się katowania. Możemy to wprost nazwać torturami, które trwały ponad 15 godzin. Oprócz nas było tam około kilkuset osób, ciągle kogoś wprowadzano i wyprowadzano. Myślę, że na spokojnie przewinęło się przez to miejsce tysiąc osób - wspominał swój pobyt w białoruskim areszcie polski student. Po wyborach prezydenckich na Białorusi, w których, według oficjalnych wyników, po raz kolejny wygrał rządzący od 26 lat Alaksandr Łukaszenka, w wielu miastach tego kraju wciąż trwają protesty przeciw domniemanym fałszerstwom wyborczym. Od ich rozpoczęcia władze zatrzymały, często w brutalny sposób, siedem tys. osób. W poniedziałek (17 sierpnia) białoruskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych informowało, że w areszcie pozostają nadal 122 osoby zatrzymane w trakcie demonstracji.