W Szkocji odbywają się także wybory do 129-mandatowego regionalnego parlamentu, a w Walii do 40-mandatowego zgromadzenia parlamentarnego. Główną uwagę skupiała kampania wyborcza w Szkocji, gdzie z sondaży wynika, iż największą partią w parlamencie (Holyrood) mogą stać się szkoccy nacjonaliści (SNP), spychając laburzystów na drugie miejsce. Komentatorzy mówią o wyrównanych szansach obu partii. W Anglii toczy się walka o 10,5 tys. mandatów, a uprawnionych do głosowania jest 32,8 mln wyborców. W Szkocji wybranych zostanie 1.222 radnych. Mieszkańcy Bedford, Mansfield i Middlesbrough w bezpośrednich wyborach wybierają burmistrzów. Wybory uważane są za największy sprawdzian opinii publicznej od wyborów powszechnych z maja 2005 r. Są to też pierwsze wybory nowej ery politycznej, zwanej "postblairyzmem". Komentatorów najbardziej absorbuje kwestia, czy spodziewana porażka laburzystów przełoży się na zwycięstwo konserwatystów i jak do ich wyniku ustosunkuje się spodziewany następca Tony'ego Blaira, minister finansów Gordon Brown. Po kilku porażkach w wyborach samorządowych Partia Pracy ma 28 proc. ogólnej liczby 21.892 mandatów radnych, co jest jej najgorszym wynikiem od 1973 r., wobec 39 proc. w przypadku konserwatystów i 22 proc. liberalnych demokratów. Niektórzy komentatorzy nie wykluczają, że laburzyści osiągną w wyborach najgorszy wynik od ćwierćwiecza. 2.835 laburzystowskich radnych ubiega się o ponowny wybór. Prognozy sugerują, iż ok. 750 z nich może stracić mandat, a Partia Pracy przestanie sprawować kontrolę w takich dużych miastach jak Sheffield, Blackpool, Lincoln, Plymouth, Blackburn. Partia Pracy wystawiła kandydatów ubiegających się tylko o 60 proc. z mandatów, o które toczy się walka, co jest najniższym w historii wskaźnikiem dla partii u władzy. Lider konserwatystów David Cameron liczy na przejęcie kontroli nad Bournemouth, Bury i Brighton-Hove. Dla Camerona poprzeczka ustawiona jest wysoko - jeśli nie zdobędzie dodatkowych 500 mandatów, a w skali całego kraju 40 proc. głosów, będzie to znaczyć, iż rachuby na zwycięstwo w wyborach powszechnych, spodziewanych w 2010 r., mogą być przedwczesne. Równie ważne będzie także to, czy konserwatyści znajdą poparcie w północnej i środkowej Anglii. W dużych miastach, takich jak Manchester, Liverpool, York i Durham, nie mają w ogóle reprezentacji w samorządach. Na dobry wynik wyborczy liczy też skrajnie prawicowa British National Party (BNP). "Narodowcy" wystawili 900 kandydatów i mają nadzieję na powiększenie liczby swych radnych (obecnie jest ich 32).