Przypomnijmy, że we wtorkowych wyborach środka kadencji (tzw. midterms) Amerykanie wybierali całą Izbę Reprezentantów, jedną trzecią senatorów i 36 gubernatorów stanowych. Zobacz zapis naszej całonocnej relacji na żywo! Republikańskiej fali nie było Wg stanu na godz. 10 rano czasu polskiego republikanie prowadzili w mandatach do Izby Reprezentantów 195 do 176 - przy 218 potrzebnych do uzyskania większości. Przejęcie przez republikanów Izby Reprezentantów będzie oznaczało, że nowym spikerem prawdopodobnie zostanie Kevin McCarthy - polityk bliski Donaldowi Trumpowi i zapowiadający "przyjrzenie się" pomocy dla Ukrainy. McCarthy będzie decydował, które ustawy trafią pod obrady izby, i będzie miał de facto możliwość zablokowania dowolnej inicjatywy legislacyjnej prezydenta. Do Kongresu trafili także republikańscy politycy, którzy otwarcie sprzeciwiają się pomocy Ukrainie: Marjorie Taylor Greene czy Rand Paul. Jednak wydaje się, że wciąż pozostają w mniejszości. We wtorkowych wyborach nie doszło do wielkiej "republikańskiej fali", która miała zmieść demokratów. Partia Joe Bidena wypadła lepiej niż się spodziewano - walka o pojedyncze mandaty w Izbie Reprezentantów okazała się zaskakująco zacięta. Walka o Senat Zwycięstwo demokraty Johna Fettermana nad republikaninem Mehmetem Ozem w Pensylwanii oznacza, że Partia Demokratyczna ma duże szanse na utrzymanie kontroli nad Senatem. Zakapturzony zastępca gubernatora Pensylwanii pokonał słynnego "doktora Oza" mimo wylewu, którego doznał wiosną i po którym wciąż dochodzi do siebie. Nierozstrzygnięta pozostaje walka o Senat w stanie Georgia. Wszystko wskazuje na to, że demokrata Raphael Warnock i republikanin Herschel Walker zmierzą się w dogrywce 6 grudnia. Wynika to z przepisów wyborczych w Georgii, które wymagają drugiej tury w przypadku, gdy żaden z kandydatów nie przekroczy 50 proc. głosów. Na godz. 10 rano czasu polskiego demokraci mieli zapewnione 48 mandatów w 100-osobowej izbie, a republikanie - 48. Partii Demokratycznej wystarczy 50 miejsc, ponieważ w przypadku remisu w izbie decyduje głos wiceprezydent Kamali Harris - demokratki. Co dalej z Joe Bidenem? Dla Amerykanów kluczowym czynnikiem decyzji, na kogo oddać głos, była sytuacja gospodarcza - wynika z sondaży przeprowadzonych w lokalach wyborczych. Przede wszystkim inflacja i, co za tym idzie, ceny benzyny. Partii Demokratycznej nie pomagały słabe notowania Joe Bidena (ponad połowa Amerykanów źle ocenia jego pracę). We wtorkowych sondażach siedmiu na 10 wyborców deklarowało, że nie chcą, by Biden ubiegał się o reelekcję. Pod koniec kampanii na ratunek demokratom rzucił się Barack Obama i wydaje się, że na ostatniej prostej pomógł im ocalić twarz. Dodajmy też, że partia prezydencka zazwyczaj słabo radzi sobie podczas wyborów środka kadencji.