Republikanie w Senacie mogą być pewni 50 mandatów, a demokraci 48. Dwie batalie w Georgii pozostają nierozstrzygnięte. Arytmetyka jest prosta - by kontrolować izbę wyższą GOP potrzebuje wygranej w co najmniej jednym z dwóch pozostałych senackich wyścigów. Przed demokratami trudniejsze zadanie, gdyż zwyciężyć muszą w obu głosowaniach. W takim przypadku Senat padłaby ich łupem, gdyż przy remisach decydujący głos ma wiceprezydent. A ten urząd od 20 stycznia piastować będzie demokratka Kamala Harris. W Georgii do "wyborczych dogrywek" dochodzi, gdyż żaden z kandydatów do Senatu nie przekroczył 3 listopada progu 50 proc. głosów. 5 stycznia w obu bataliach rywalizacja zostanie ograniczona do dwóch kandydatów z najlepszymi wynikami z "pierwszej tury". Stawka jest ogromna Stawka jest ogromna. Po stronie demokratów w kampanię włączają się celebryci, podnoszony jest mocno temat nierówności rasowych. Druga strona nie pozostaje bierna - swój wyjazd do Georgii zapowiedział na 5 grudnia Donald Trump. Jednak w tym tradycyjnie opowiadającym się w wyborach prezydenckich za Republikanami stanie urzędujący prezydent niespodziewanie przegrał. Kwestionowanie przez niego uczciwości procesu wyborczego dzieli w Georgii stanowych działaczy GOP. Część twierdzi że w ten sposób podkopuje szanse kandydatów partii w styczniu, inni wzywają by całe ugrupowanie opowiedziało się mocniej po stronie przywódcy USA w jego oskarżeniach. W kampanii republikanie podnoszą hasła "ochrony Ameryki" oraz "ostatniej linii obrony przed socjalizmem". Co ciekawe, kandydaci GOP do Senatu 3 listopada wypadli w Georgii relatywnie lepiej od Trumpa. David Perdue pokonał swojego rywala z ramienia demokratów 33-letniego dziennikarza śledczego Jona Ossoffa 49,7 do 47,9 proc. W drugiej z batalii zwyciężył demokrata - wielebny Raphael Warnock. Łącznie jednak w tej rywalizacji kandydaci GOP zdobyli ponad 49,2 proc. głosów, do "dogrywki" z Warnockiem przeszła republikańska senator i businesswoman Kelly Loeffle. Kluczowa rola Senatu w procesie legislacyjnym Amerykańska izba wyższa liczy 100 członków i odzwierciedla to, że Stany Zjednoczone są federacją stanów - każdy z nich ma po dwóch senatorów. Kadencja wybranych do niego parlamentarzystów trwa sześć lat, co dwa lata głosowanie dotyczy jednej trzeciej składu izby. Senat pełni kluczową rolę w procesie legislacyjnym, ustawa nie może wejść w życie bez poparcia tej izby. Jeśli izbę kontroluję inna partia niż Biały Dom, to może skutecznie blokować projekty ustaw w ważnych politycznych sprawach, np. dotyczących ochrony zdrowia. Rolą Senatu jest też - kluczowe w okresie przekazywania władzy - zatwierdzanie kandydatów prezydenta do rządu. Może dojść do sytuacji niespotykanej od 30 lat Wiele wskazuje, że Biden może być pierwszą osobą od 1989, który najwyższy urząd w państwie obejmować będzie bez kontrolowania przez prezydencką partię Senatu. By przeforsować swoje nominacje gabinetowe i kluczowe postulaty, na swoją stronę przyciągać będzie więc prawdopodobnie musiał niektórych republikanów. Nadzieję demokratów wiązane są szczególnie z Lisą Murkowski z Alaski, Susan Collins z Maine oraz Mittem Romneyem z Utah. Trójka ta w głosowaniach i w wypowiedziach nierzadko wyłamuje się z partyjnej linii GOP. O ile republikanie zachowają swoją przewagę w Senacie, to ich wsparcie dla Bidena będzie miało swoją cenę - zauważa Associated Press. Dotyczyć to może np. treści ustaw albo personaliów. Ostry sprzeciw GOP będą budzić z pewnością ewentualne rządowe kandydatury przedstawicieli progresywnego czy socjalistycznego skrzydła demokratów. Senator GOP John Cornyn podkreślał, że jego kolega z partyjnych ław Bernie Sanders nie ma szans na poparcie republikanów z uwagi na socjalistyczne poglądy. Biden zaapelował we wtorek, by Senat niedługo rozpoczął przesłuchania kandydatów do jego gabinetu. Gdyby znający go od lat lider republikańskiej większości Mitch McConnell przychylił się do tej prośby, to niewykluczone że część nowego rządu mogłaby zostać zaprzysiężona już 20 stycznia. Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)