W zeszłym tygodniu Calbuco wyrzucił w powietrze ponad 200 milionów ton pyłu, który grubą warstwą pokrył okoliczne miasta i poważnie skomplikował transport lotniczy w Chile i w Argentynie. Prezydent Michelle Bachelet ogłosiła wtedy stan wyjątkowy w miejscowościach w pobliżu wulkanu, co oznacza przejęcie przez armię kontroli nad tym rejonami. Ogłoszono też godzinę policyjną w kilku miastach. Czwartkowa erupcja nie spowodowała konieczności odwoływania lotów. Po pierwszym zeszłotygodniowym wybuchu Chilijskie Narodowe Biuro Sytuacji Kryzysowych nakazało ewakuację ludności z terenów w promieniu 20 kilometrów od wulkanu. Zarządzenie to pozostaje w mocy, choć niektórzy z ewakuowanych zaczęli już wracać na krótko do swoich domów, żeby uprzątać wulkaniczny pył. Poprzednio Calbuco, położony w popularnym wśród turystów malowniczym regionie Los Lagos, około tysiąca kilometrów na południe od Santiago, wybuchł w 1972 roku. Uważany jest za jeden z trzech potencjalnie najgroźniejszych spośród ok. 2 tys. wulkanów w Chile. W marcu wybuchł wulkan Villariki, położony także na południu kraju, ale szybko ucichł.