Jak pisze dziennik, przed przypadającą 11 września 11. rocznicą historycznego ataku Al-Kaidy na USA rząd amerykański ogłosił alarm antyterrorystyczny i zarządził wzmocnione środki bezpieczeństwa w Egipcie. Zlekceważył jednak zagrożenie w innych krajach arabskich, w tym w Libii. Chociaż w Benghazi w ostatnich miesiącach zdarzały się już sporadyczne zamachy na placówki dyplomatyczne USA i innych krajów zachodnich, w konsulacie w tym mieście utrzymywano jedynie ograniczone zabezpieczenia. Mimo że Waszyngton prosił Libię, żeby je wzmocniono, władze libijskie uczyniły to tylko raz, przez jeden tydzień w czerwcu br. W czasie ataku na konsulat 11 września rząd USA nie rozważał serio wysłania na pomoc dyplomatom wojsk amerykańskich. Oddział piechoty morskiej przysłano dopiero po śmierci ambasadora Stevensa. Pentagon czekał na instrukcje Departamentu Stanu Pentagon czekał na instrukcje Departamentu Stanu, który jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo swojego personelu. Ten z kolei tłumaczy, że nie sądził, by resort obrony zmobilizował oddział do odsieczy wystarczająco szybko, aby zmienić przebieg zajść w Bengazi. Administracja prezydenta Baracka Obamy oświadczała początkowo, że atak w Bengazi był wyrazem "spontanicznego" protestu przeciwko filmowi wyprodukowanemu w USA - chociaż przez prywatnych realizatorów - który obraził muzułmanów. Tymczasem prezydent Libii zaraz na początku powiedział, że atak był uprzednio przygotowany, prawdopodobnie przez islamistów związanych z Al-Kaidą. Dopiero po ponad tygodniu rzecznik Białego Domu Jay Carney określił zabójstwo ambasadora jako zamach terrorystyczny. Republikanie zapowiadają dochodzenie w Kongresie w sprawie okoliczności ataku w Bengazi.