Zauważa, że jednym z najbardziej niepokojących aspektów jest fakt, że do ataku na lotnisko, w którym zginęło ponad 40 osób, doszło mimo obowiązujących w Turcji zaostrzonych środków bezpieczeństwa. Waszyngtoński dziennik odnotowuje, że choć napastników spostrzeżono i co najmniej dwóch zostało postrzelonych przez siły bezpieczeństwa, to użyty przez nich ładunek wybuchowy był w stanie zabić i ciężko ranić wielu ludzi, z których część czekała w kolejce do kontroli bezpieczeństwa. "Sugeruje to, że władze lotniska być może powinny zweryfikować procedury kontroli przyjeżdżających osób" - pisze "WP". "W szerszej perspektywie zamach w Stambule dowodzi, że zagrożenie wielkim skoordynowanym atakiem terrorystycznym w wykonaniu Państwa Islamskiego nie zostało znacznie zmniejszone za sprawą sukcesów takich jak niedawne odbicie irackiego miasta Faludża czy zabicie wysokich rangą dowódców i organizatorów IS w amerykańskich nalotach i atakach dronów" - komentuje gazeta. Jak zauważa, likwidacja dwóch głównych baz, Mosulu w Iraku i Ar-Rakki w Syrii, jest niezbędna także po to, by chronić obywateli zachodnich demokracji i sojuszników takich jak Turcja. Postęp jest nadal zbyt powolny - ocenia "Washington Post". Odnotowuje, że do krwawego ataku na stambulskie lotnisko doszło w czasie, gdy "impulsywny i coraz bardziej autorytarny prezydent" Turcji podjął kroki w celu odbudowy nadwerężonych stosunków zagranicznych. Dziennik przypomina w tym kontekście podpisane w tym tygodniu izraelsko-tureckie porozumienie o normalizacji stosunków, a także przeprosiny złożone przez Recepa Tayyipa Erdogana po zestrzeleniu w listopadzie rosyjskiego bombowca. "Turcja, która jest mniej zaangażowana w spory z zaprzyjaźnionymi wrogami Państwa Islamskiego, zwiększy presję na terrorystów; horror w Stambule tylko uwidacznia tę konieczność" - podsumowuje "Washington Post".