Wokół w najlepsze trwa strzelanina między żołnierzami a rebeliantami. Ale auto, choć pokiereszowane, może jechać... Na szczęście to tylko ćwiczenia - dla dziennikarzy polskich mediów, którzy relacjonują konflikty z Iraku i Afganistanu. - Co robicie w takiej sytuacji? - pyta prowadzący szkolenie Oficer. - Siadam za kółkiem i uciekam - odpowiada zdecydowanie jedna z dziennikarek. - Dobrze... - cedzi słowa Oficer. - Ale co z zabitym? - No, spycham ciało tak, by nie przeszkadzało mi w jeździe, ale jednocześnie pozostało w aucie? - bardziej pytam niż stwierdzam. - Właśnie - przytakuje Oficer. - Wracamy wszyscy: żywi i martwi. W żadnym razie nie możemy dopuścić do tego, by ciało żołnierza czy dziennikarza dostało się w ręce terrorystów. Bo to oznacza, że za kilka godzin jego zbeszczeszczone szczątki obejrzy w telewizji cały świat... * * * - Co zrobisz, jak cię porwą? - pyta Oficer. - Sam nie wiem... - odpowiadam zgodnie z prawdą. Bo co niby miałbym robić? Kilka godzin później już wiem... Zaczyna się "niewinnie" - ot, kolejnym atakiem na wracający do bazy patrol. Strzały, wybuchy, pokrzykiwania. To tylko ćwiczenia, ale z zachowaniem - jak mówią w wojsku - realizmu pola walki. - Niezła rozpierducha... - komentuje jeden z kolegów. Śmiejemy się, gdy nagle otwierają się drzwi honkera. Dwóch zamaskowanych gości z kałachami w rękach drze się na nas, wykrzykując słowa przypominające arabski. - Wypier....ć - jeden z nich wtrąca po angielsku. Jeszcze nie tracimy rezonu, jeszcze trwa zabawa. "To tylko ćwiczenia" - tłumaczę sobie, gdy jeden z terrorystów rzuca mnie brutalnie na drogę. Zrywa ze mnie hełm i kamizelkę. - Boli! - protestuję. - Zamknij się! - wrzeszczy oprawca i ucisza solidnym kopniakiem w bok. Tracę oddech, a porywacz pęta mi ręce za plecami plastikowym paskiem. "Kajdanki" wrzynają się w nadgarstki, boli jak cholera, ale nie to jest najgorsze. Bo za chwilę na mojej głowie ląduje elastyczny worek. Odtąd nie widzę już nic. I chyba się duszę... - Worek nie zabije, chyba, że ktoś użyje folii - mówi po wszystkim Oficer. - Założenie go na głowę to chwyt psychologiczny - bo nagle nic nie widzisz, jesteś bezwolny, jeszcze bardziej bezbronny. Tak łamie się największych twardzieli... Nie jestem twardzielem. I nie pomaga mi już świadomość, że to tylko ćwiczenia. Bo brak powietrza i klaustrofobiczny lęk jest jak najbardziej realny... Tymczasem terroryści pakują nas do samochodów. - Wstawać! - krzyczą. Tylko jak się podnieść, mając spętane dłonie i worek na głowie? Pomagają kopniaki i gorąca lufa przyłożona do głowy. Nie, żebym się bał, że ktoś rozwali mi makówkę (w końcu to tylko ćwiczenia). Ale seria tuż przy uchu to wystarczająco dotkliwa kara za niesuboordynację... Mam szczęście - trafiam na "pakę" jednego ze zdobycznych honkerów, gdy część kolegów zalicza podróż w bagażnikach cywilnych aut terrorystów. Z workiem na głowie i spętanymi rękoma przy 35-stopniowym upale... - Żadnych niepotrzebnych ruchów, żadnych rozmów! Mówicie tylko wtedy, kiedy wam każemy - tłumaczą zasady porywacze. Odwracam głowę w stronę, z której słyszę te słowa. Jakaś ręka brutalnie łapie mnie za kark i dociska głowę do dołu. Od teraz już wiem, że to najlepsza pozycja, by uniknąć kolejnych razów... * * * Kilka minut później klęczę na betonowej posadzce. Dźwięki rozchodzą się w taki sposób, jak byśmy byli w fabrycznej hali. Trudno je znieść, zwłaszcza w takim natężeniu. Rozwarta na cały regulator arabska muzyka przeplata się z wystrzałami z kałachów, krzykami jeńców i porywaczy. Szerokie otwarcie ust pomaga - do czasu, kiedy opiekunowie nie zaczynają polewać naszych głów wodą. Worki przyklejają się do twarzy, niedawno uspokojony oddech znów zaczyna wariować. Łapię powietrze jak ryba, czuję, że mam już dość. Tracę poczucie czasu, więc nie wiem, ile minut, godzin (?) później podchodzi do mnie jeden z terrorystów. Wyprowadza z budynku i zostawia pod ścianą. - Rusz się, a dostaniesz - ostrzega i... luzuje mi pęta. Nadgarstki jak bolały, tak bolą, zdrętwiała mi cała lewa ręka. Zaciskam i otwieram dłonie, by pobudzić krążenie i nagle dociera do mnie, że mam wolne dłonie! Opieram je na kolanach, rozprostowuję, i nic. A przecież się ruszam... Zrywam więc worek z głowy myśląc: "a niech się dzieje". Zamiast kopniaka i serii przy uchu, cisza. Rozglądam się i stwierdzam, że klęczę przed kotłownią. W oknie nade mną widzę plecy jednego z terrorystów... Już dawno nie biegałem tak szybko. Przez hałdę węgla, dwa wysokie płoty - byle dalej od worka. Nawet nie sądziłem, że widok wojskowych, szykujących akcję odbicia zakładników, sprawi mi taką ulgę... Marcin Ogdowski