WSO nakazał latem Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu uzupełnienie akt sprawy m.in. o nasłuchy radiowe amerykańskiego wywiadu z dnia tragedii, protokoły pierwszych przesłuchań po niej, dokumentację medyczną pomocy udzielonej ofiarom ostrzału, przesłuchanie amerykańskich lekarzy udzielających pierwszej pomocy i uzyskanie opinii biegłych kartografów co do dokładnego usytuowania moździerza, z którego pociski spadły na wioskę. Prokuratura miała też zbadać nagranie wideo z negocjacji polskich wojskowych ze starszyzną afgańską po tragedii. Amerykanie mieli rozpoznać jedną z osób z tego filmu jako poszukiwaną za współpracę z terrorystami. Sąd nakazał prokuraturze zbadanie jej tożsamości i ustalenie, czy nie została już zatrzymana. Prokuratura dostała na to czas do 3 września. Wiele z tych działań dotyczyło okoliczności podnoszonych od początku przez obronę oraz dostrzeżonych wcześniej przez sąd. W przewidzianym terminie prokuratura podjęła działania by uzyskać nagrania lub wydruk z nasłuchu radiowego oraz meldunek oficera amerykańskiego wywiadu, który przekazał informacje odnośnie zdarzenia w Nangar Khel. Według śledczych, w przypadku części materiałów rozstrzygnięcia dokonał Sąd Najwyższy, który rozpatrywał zażalenie prokuratury na decyzję sądu o zwrocie jej sprawy w 2008 r. i uznał je za nieistotne dla sprawy. I tak, np. ustalenie tożsamości zarejestrowanego na filmie poszukiwanego i charakteru jego kontaktów z mieszkańcami wioski jest - zdaniem prokuratury - bez znaczenia dla zdarzenia, w którym zginęli cywile, a zgromadzenie dodatkowej dokumentacji dotyczącej pomocy udzielonej rannym wydłużyłoby jedynie postępowanie. Prokuratorzy wskazali też, że o część materiałów sąd może wystąpić sam. - Postanowienie sądu nie zostało wykonane przez prokuraturę w całości i sąd to oceni, bo ciężar dowodów spoczywa na prokuraturze, to ona ma obowiązek udowodnić winę - powiedział dziennikarzom jeden z adwokatów, mec. Piotr Dewiński. - Moim zdaniem, jeżeli sąd zobowiązuje prokuraturę, to ona musi dowody przeprowadzić i nie może zająć stanowiska, że tego nie zrobi, bo nie chce albo uważa, że to nie ma znaczenia - ocenił. W czasie wtorkowej rozprawy sąd skonfrontował zeznania kilku świadków. Rozbieżności dotyczyły m.in. tego czy wydarzenia w Nangar Khel zostały nagrane kamerą przez jednego z żołnierzy. Część świadków mówiła, że tak, a nośnik zniszczono; część utrzymywała, że nie filmowano zajścia. Inne wątpliwości dotyczyły umiejscowienia głośnika podczas postoju jednego z pojazdów i stwierdzeń, które miały wówczas paść. Część świadków twierdziła, że był wystawiony na zewnątrz i żołnierze słyszeli padające komendy m.in. "przerwijcie ogień, bo chyba nas podpier...". Inni mówili, że był wewnątrz pojazdu i nie słyszeli takich słów. Sąd dopytywał także m.in. o kwestie dotyczące sprawności posiadanych przez żołnierzy środków łączności. Sporne okazały się słowa jednego z oskarżonych "jestem w wiosce, trzy szybkie" - część świadków twierdzi, że je słyszała; niektórzy, że ich nie pamiętają; inni, że nie padły. Sąd zdecydował we wtorek o bezterminowym odroczeniu sprawy. Przesłuchano bowiem świadków, a sąd czeka na nadejście odpowiedzi z instytucji, do których zwrócono się o dokumentację. Wskutek ostrzału wioski przez polskich żołnierzy 16 sierpnia 2007 r. zginęło kilka osób, w tym kobiety i dzieci, a inne osoby, w tym kobieta w zaawansowanej ciąży, zostały ciężko ranne. Oskarżeni - jak głosi akt oskarżenia - ostrzelali wioskę z wielkokalibrowego karabinu maszynowego(wystrzelono co najmniej 36 pocisków kalibru 12,7 mm), a następnie obrzucili ją granatami moździerzowymi, mimo iż - jak wskazuje prokuratura - mieszkańcy wioski ani nikt w okolicy nie stanowił zagrożenia. W ocenie śledczych, żołnierze wiedzieli, że ogień trafi w zabudowania - centrum i skraj wioski, widzieli poruszających się tam ludzi i bawiące się dzieci. Zdaniem prokuratury, ich działanie miało cechy "wstrzeliwania się w wytypowany cel". Na ławie oskarżonych zasiada siedmiu wojskowych: kpt. Olgierd C. (jako jedyny nie zgadza się na podawanie danych), ppor. Łukasz Bywalec, chor. Andrzej Osiecki, plut. Tomasz Borysiewicz i trzech starszych szeregowych: Damian Ligocki, Jacek Janik i Robert Boksa. Sześciu zostało oskarżonych o zabójstwo cywili, za co grozi kara dożywocia, siódmy - o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi od pięciu do 15 lat pozbawienia wolności i - wyjątkowo - kara 25 lat więzienia. Oskarżeni, którzy zostali aresztowani jesienią 2007 r. na ok. pół roku, odpowiadają obecnie z wolnej stopy. Nie przyznają się do winy. - Nie jest wspaniale być oskarżonym o taką zbrodnię. Trochę się przyzwyczailiśmy, żyjemy z tym, ja staram się nie myśleć o tym każdego dnia. Wierzymy w sprawiedliwy wyrok - powiedział dziennikarzom we wtorek w sądzie Osiecki. - Na podstawie niezbitych dowodów zostaliśmy kiedyś zamknięci w więzieniu, na podstawie niezbitych i wiarygodnych dowodów zostaliśmy potem z niego wypuszczeni. Teraz na podstawie tych samych dowodów sąd nie może wydać żadnego wyroku, a prokuratura nie ma ochoty by uzupełniać te dowody. Jestem zwykłym żołnierzem i nie kapuję o co chodzi - mówił we wtorek mediom Borysiewicz. Obrona żołnierzy twierdzi, że jedną z przyczyn tragedii były wady broni i pocisków. Adwokaci stawiają również tezę, że to kontrwywiad "ukierunkował" śledztwo ws. ostrzału wioski. Mecenasi podnoszą także, że rejon wioski Nangar Khel był jednym z bardziej niebezpiecznych miejsc w strefie odpowiedzialności Polskiej Grupy Bojowej podczas pierwszej zmiany polskiego kontyngentu w Afganistanie i przekonują, że w czasie tragedii byli tam obecni rebelianci.