Państwo Islamskie opanowało w ostatnich dniach Ramadi na zachodzie Iraku, co jest najpoważniejszą od ubiegłego lata porażką militarną rządu w Bagdadzie. "Wciągnięcie żołnierzy amerykańskich w tę walkę (...) wiązałoby się z mnóstwem problemów" - cytuje Reuters przedstawiciela sił zbrojnych USA, który zastrzegł sobie anonimowość. Inny amerykański wojskowy powiedział tej agencji, również anonimowo, że wysłanie wojsk do Iraku nie jest brane pod uwagę. Reuters cytuje też wypowiedź niewymienionego z nazwiska przedstawiciela władz USA, który podkreślił, że obrona Iraku należy do samych Irakijczyków. - Trzeba pamiętać, czyj to jest kraj i kto ponosi za niego odpowiedzialność. W tym przypadku nie są to Stany Zjednoczone. To Irakijczycy - powiedział. Ramadi jest stolicą graniczącej z Jordanią i Syrią prowincji Anbar, gdzie dominuje ludność sunnicka. Iracki premier Hajder al-Abadi zadecydował o użyciu milicji szyickich do działań na rzecz odzyskania tego terytorium, przed czym wcześniej się wzbraniał w obawie przed wywołaniem konfliktu międzywyznaniowego. Wsparcie USA polega na atakowaniu z powietrza pozycji Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii, a także na doradztwie. Po wyparciu w ubiegłym miesiącu rebeliantów z miasta Tikrit rząd obiecywał wyzwolenie całego Anbaru, ale osłabione ubiegłoroczną ofensywą Państwa Islamskiego siły bezpieczeństwa nie zdołały na razie tego dokonać. Gotowość wsparcia Bagdadu w konfrontacji z bojownikami Państwa Islamskiego deklaruje Iran, zastrzegając, że rząd iracki musiałby o to wystąpić oficjalnie.