Na początek chciałem podziękować Jakubowi Korejbie za polemikę z moim tekstem, która stanowi dla mnie pewne zaskoczenie. Po drugie, chciałem również wyrazić wdzięczność Korejbie za określenie bezpośrednie w tytule jednego z największych zbrodniarzy XX wieku mianem "złego Stalina" oraz za kilka sformułowań (niestety w dalszym ciągu niejednoznacznych) świadczących o potępieniu teorii i praktyki komunizmu. Chociaż tyle. Polemika, ale z kim? Jednocześnie bardzo żałuję, że prowadzona przez Korejbę polemika odbywa się w takim tonie. W zasadzie mało mnie obchodzi, że mój tekst jest "nikczemny etycznie" czy, że "doskonale czuję się w schematach wytyczonych przez Marksa". O wiele bardziej nie na miejscu wydaje mi się fakt mieszania do naszej dyskusji moich kolegów i mentorów z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Naprawdę nie wiem, jaki sens mają przytyki typu "rozumiem, że historycy z Krakowa nie czytają niczego poza książkami własnymi i kolegów z wydziału" czy ironiczne sformułowanie o "oświeconych nauczaniem (Chrześcijańskiego) Uniwersytetu Jagiellońskiego" (zwłaszcza, że abrewiatura od tego sformułowania nasuwa się sama). Jakub Korejba powinien przeczytać komentarze pod swoimi tekstami, aby zrozumieć, że również wobec uczelni, na której studiuje i jego samego również można zastosować samonarzucające się stereotypy (zresztą o wiele bardziej czytelne). Pozwolę sobie jednak przynajmniej ze swojej strony nie sprowadzać dyskusji do takiego poziomu, a Korejbie pozostawiam to, co napisałem do przemyślenia. Podwójne standardy po raz wtóry Jakub Korejba zarzuca mi, że "oprócz kilku stwierdzeń ("zasługuje na pochwałę", "ma pełną rację", "trudno się spierać")" nie odniosłem się do jego tekstu. Rzeczywiście, nie skrytykowałem granic jałtańskich, które uważam w obecnym układzie politycznym za relatywnie korzystne dla państwa polskiego. Polemizowałem z formą dyskusji prowadzoną przez Korejbę (tytułowe "podziękować") oraz z oceną działań Stalina interpretowaną przez Autora jako historyczny sukces Polski, a pośrednio również innych państw Europy Wschodniej. Problem polega na tym, że miejsc, w których nawiązałem do tekstu Korejby i, z poparciem faktów, obalałem przedstawione przez niego przesłanki na poparcie swojej tezy (jak tę o "polskiej obecności na wschodzie, która nie przyniosła tamtejszym narodom niczego dobrego" czy o rządzie londyńskim mającym niby posiadać dużo gorsze warunki bazowe niż general Charles de Gaulle) zdaje się on nie zauważać. W niektórych miejscach powtarza je nawet w bardziej absurdalnej formie. Rozumiem, że można krytykować polski rząd na uchodźstwie, ale przeciwstawiając mu np. władze emigracyjnej Czechosłowacji i to, co one zrobiły dla swojego kraju. Tego wymaga zwyczajna metodologiczna uczciwość w badaniach porównawczych. Tymczasem Korejba "pieczeniarzy z Londynu" porównuje do Stalina. Biorąc pod uwagę olbrzymią dysproporcję sił i środków po obydwu stronach, trzymając się takiej metodologii porównawczej można udowodnić, że radomski PiS odpowiada za wszystkie nieszczęścia w Polsce. Dalej Korejba trzyma się tego, co zaprezentował już poprzednio. Pisząc "Polska przedwojenna straciła swoją podmiotowość polityczną a Polska wojenna nie była w stanie jej odzyskać" umiejętnie ucieka od przywołania ogólnie znanych i przyjętych w nauce historycznych okoliczności utraty polskiej podmiotowości. Ponieważ sam zajmuję się rosyjską polityką historyczną, zdaję sobie sprawę, że na moskiewskich uniwersytetach pakt Ribbentrop-Mołotow może być, wbrew oczywistym faktom, uznawany za zwyczajny układ międzypaństwowy. Dlatego, choć aż głupio się czuję, muszę przypomnieć po raz wtóry, że los Polski, a także Litwy, Łotwy i Estonii, Finlandii oraz części Rumunii został określony 23 sierpnia 1939 r. w tajnym protokole dokumentu zaaprobowanego przez Hitlera i Stalina. Dopiero pakt Ribbentrop-Mołotow rozwiązał Hitlerowi ręce do agresji na Europę, którą swoją drogą zawojował m.in. dzięki gorliwie dostarczanym mu przez Sowietów surowcom. Fakty są oczywiste: Polska oraz trzy republiki bałtyckie straciły swoją podmiotowość wskutek działań Stalina, a następnie zyskały jej mniej lub bardziej pokraczną karykaturę również dzięki przywódcy ZSRS. Rezultat mimo wszystko jest ujemny. Jeżeli chodzi o aspekt społeczny muszę przyznać, że Jakub Korejba dochodzi do prawidłowych wniosków, ale nie wyciąga z nich żadnych praktycznych konsekwencji. Użycie sformułowania "ekonomiczny" wraz z synonimicznym "gospodarczy" to pomyłka redaktorska, za której wychwycenie mojemu oponentowi dziękuję. Tańce nad grobami Aspekt moralny, na który się powołuję, bardzo boli mojego oponenta, który uważa go za głęboko niewłaściwy metodologicznie. Tyle, że postulat ten nie jest fanaberią Wojnara, lecz już w IV wieku przed Chrystusem pisał o nim Arystoteles. Idąc dalej Korejba wręcz rozpaczliwie pyta: na jakim systemie aksjologicznym powinniśmy się oprzeć? Odpowiadam: Polska, podobnie jak cała Europa Zachodnia, wyrosła z tradycji cywilizacji rzymskiej oraz chrześcijaństwa zachodniego (katolicyzm i protestantyzm). Dopiero w XVIII w. drogę zaczął sobie torować opozycyjny wobec niej nurt związany z oświeceniem, a następnie rewolucją francuską. Tylko, że niezależnie od tego, który z dostępnych nam systemów aksjologicznych wybierzemy ocena Stalina będzie taka sama. Dyskusja na temat moralności w polityce, którą prowadzę z Korejbą, nie jest zresztą nowa. Bardzo podobną debatę na ten temat stoczył profesor Uniwersytetu Alberta John Paul Himka. W debacie ze zwolennikami przyznania tytułu Bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze w 2010 r., krytykując relatywizm swoich oponentów odnoścnie mordów OUN i UPA na Polakach i Żydach, pisał on m.in. "jeżeli ktoś będzie mówił o Hołodomorze wówczas musielibyśmy dodać również: ale już dwanaście lat później Stalin przyłączył do Ukrainy Zakarpacie" (czyż to nie byłaby "próba zbilansowania", o której pisze Korejba?). Być może przywołany przeze mnie cytat Himki nie przekona mojego oponenta. W takim razie pozwolę sobie jeszcze raz zacytować profesora Uniwersytetu Alberta: "mówi się, że najlepszymi żołnierzami całego świata byli Niemcy [...] Odważny Hans walczący na ulicach Stalingradu w siarczystym mrozie nie może polepszyć wizerunku niemieckiego narodowego socjalizmu". I tak samo żadne polityczne dokonanie Stalina nie może poprawić jego oceny w Polsce. Próba robienia tego jest tańcem nad grobami. Jaka Polska? Jakub Korejba pisze "Sensem mojego tekstu było ukazanie, iż mamy taką Polskę, jaką dał nam Stalin i warto znaleźć w tej rzeczywistości elementy łączące zarówno Polaków między sobą, jak i zaczyn konstruktywnych relacji z sąsiadami. Jeżeli nie przyjmiemy tego faktu i nie utożsamimy się z rzeczywiści istniejącą Polską z jej rodowodem, strukturą i problemami, to skazani jesteśmy na destruktywne poszukiwania alternatywnej tożsamości, które zupełnie otwarcie proponuje Wojnar A to, w przełożeniu na realną politykę, skutkować będzie wiecznym geopolitycznym malkontenctwem, chaosem wewnętrznym i konfliktami z sąsiadami" Przepraszam czytelników za aż tak obszerny cytat, ale czuję się zmuszony go przywołać, gdyż wydaje się mi być podstawowy dla opisania tego, co mnie dzieli z Korejbą. Jakub Korejba ma rację. Akceptując granice jałtańskie i przyjmując rzeczywistość III Rzeczypospolitej (innej nie mamy) zdecydowanie nie zgadzam się z wezwaniem do afirmacji treści stalinowskiej i poststalinowskiej Polski, jej elit politycznych czy wektorów polityki zagranicznej ukształtowanych w okresie PRL-u. I nie chodzi mi o to, że taki postulat jest głęboko amoralny wobec tych, co wycierpieli katownie UB i archipelag Gułagu. Główne powody dla odrzucenia spuścizny stalinowskiej i odwołania się do tradycji przedwojennej są o wiele bardziej pragmatyczne. Jeżeli mój oponent spojrzałby na mapę przestrzeni postsowieckiej zobaczyłby, że ze wszystkich krajów dawnego ZSRS sukces odniosły w zasadzie tylko te, które zdecydowały się na to, co Korejba określa "destruktywnym poszukiwaniem alternatywnej tożsamości", a co w rzeczywistości oznaczało pełnie odcięcie się od sowieckiej spuścizny i nawiązanie do dawniejszych form państwowości. Łotwa przywróciła przedwojenną konstytucję. Litwa w deklaracji Seimasu z 16 stycznia 1999 r. skasowała podstawy prawne LSRS. We wszystkich trzech państwach bałtyckich pojęcie okupacji stało się wręcz mitem założycielskim. Na Łotwie i Estonii uwarunkowało ono nawet wprowadzenie kontrowersyjnych ustaw o obywatelskie. Pomimo tego państwa bałtyckie, startujące z gorszej pozycji niż Polska, znajdują się dziś w Unii Europejskiej i NATO. Poziom życia mieszkańców tych państw w większości aspektów jest porównywalny do polskiego, a w niektórych aspektach znacznie go przewyższa (np. stopień cyfryzacji w Estonii). A jak wygląda sytuacja w pozostałych republikach postsowieckich? O tym pisał nie bez pewnej racji, aczkolwiek z wyraźną przesadą sam Jakub Korejba w tekście Rosyjska dominacja pożądana? opublikowanym na stronie Nowej Europy Wschodniej. Do lektury tego artykułu państwa odsyłam. Otwarcie proponowane przez Korejbę odnalezienie w treści stalinowskiej Polski zaczynu do ułożenia sobie "konstruktywnych relacji z sąsiadami" skłania do pytania, na czym mają się owe relacje opierać. Ilość sprzecznych interesów istniejących pomiędzy Litwą, Łotwą, Estonią czy nawet Ukrainą z jednej strony, a Rosją z drugiej, sprawia, że próba budowania "konstruktywnych relacji" z wszystkimi krajami regionu jest utopią. To, co nam proponuje Korejba nie jest jednak utopią, lecz manipulacją. Wystarczy przeczytać inne teksty tego Autora, aby przekonać się, że "konstruktywne relacje z sąsiadami" rozumie on jako "rosyjską dominację" sięgającą aż po Bug. Taki (de)konstruktywizm w polskiej polityce wschodniej uważam za skrajnie szkodliwy. Alternatywą dla niego wydaje mi się być właśnie owa demonizowana przez Korejbę obecność Polski w Europie Wschodniej. Przy wszystkich popełnionych błędach mam wrażenie, że w rozrachunku historycznym przyniosła zarówno nam, jak i narodom Europy Wschodniej relatywnie dużo dobrego (a na pewno więcej, aniżeli będąca dla niej alternatywą obecność rosyjska i późniejsza sowiecka). Również dzisiaj aktywna polityka polska (prowadzona na wzór szwedzkiej) na wschodzie wydaje mi się być bez porównania korzystniejsza dla całego regionu aniżeli dominacja państwa, w którym siedemdziesiąt procent elit pochodzi z KGB i GRU. Chyba nie czas tutaj i miejsce, aby spierać się o sens polskiej polityki wschodniej od Kazimierza Wielkiego poczynając, a na Lechu Kaczyńskim kończąc. Jeżeli jednak Jakub Korejba będzie miał tylko ochotę na polemikę w tym temacie z chęcią się jej podejmę. Marek Wojnar