Eksperci polemizują z wypowiedzią sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, według którego, to nieprawda, że USA stoi w obliczu wojny partyzanckiej w Iraku. Przemoc w tym kraju - według Rumsfelda - to wynik działań desperatów związanych z obalonym reżimem. Rumsfeld i wywiad USA nie spodziewały się, że po upadku Bagdadu staną w obliczu wojny partyzanckiej i nie mają spójnego planu przeciwstawienia się jej. Z tego powodu z ich punktu widzenia wojny nie ma - twierdzą analitycy ze Stratforu. W ich ocenie jesteśmy w Iraku świadkami wczesnego etapu wojny partyzanckiej. Charakterystyczne dla niego bardzo małe jednostki partyzanckie, rozrzucone na dużej przestrzeni i tylko w niewielkim stopniu koordynowane z centrum, są trudne do pokonania. - Biorąc pod uwagę szybkość, z jaką Irakijczycy przeszli od walki w dużych zgrupowaniach do taktyki wojny partyzanckiej opartej na małych, ruchliwych grupach, można zakładać, że iracki plan zakładał rozwiązanie dużych jednostek i przejście do taktyki wojny partyzanckiej - uważają amerykańscy eksperci. Do ataków na wojska koalicji dochodzi coraz częściej. Na północ od Bagdadu znaleziono wczoraj ciała poszukiwanych od środy dwóch amerykańskich żołnierzy. Amerykańskie władze określają te ataki, jako mało ważne z wojskowego punktu widzenia. W całym Iraku stacjonuje w tej chwili 156 tys. żołnierzy USA, jedna trzecia z nich jest w Bagdadzie.