Z sondażu przeprowadzonego przez Instytut Ipsos wynika, że trzy największe ugrupowania mogą otrzymać po około 30 proc. głosów. To zaś oznacza, że żadne z nich nie będzie w stanie powołać samodzielnie stabilnego rządu. Centroprawicowa koalicja pod wodzą byłego premiera Silvio Berlusconiego, czyli przedwyborczy sojusz partii Forza Italia, Ligi Północnej i Braci Włoch może otrzymać około 32 proc. głosów. Jej przywódca powtarza w wywiadach, że blok ten już wygrał wybory. W analizie tych rezultatów zauważa się jednak, że notowany wcześniej "ekspansywny" wzrost poparcia dla centroprawicy zatrzymał się. Na drugim miejscu w sondażu jest antysystemowy Ruch Pięciu Gwiazd z około 28 proc. poparciem. Ruch założony przez komika Beppe Grillo wyklucza na razie możliwość zawarcia jakiejkolwiek koalicji. Na rządzącą obecnie centrolewicową Partię Demokratyczną chce głosować około 23 proc. Włochów. 10 proc. mogą otrzymać potencjalni sojusznicy tego ugrupowania z mniejszych ruchów i frakcji. Szef PD Matteo Renzi wyklucza możliwość koalicji z - jak mówi - "ekstremistami". Tak nazywa zarówno Ligę Północną, jak i Ruch Pięciu Gwiazd. Ten najnowszy sondaż, zauważa "Corriere della Sera", dowodzi wyraźnie, że nie rysuje się żadna możliwa większość zdolna do powołania rządu, z wyjątkiem - jak dodaje - odległej hipotezy koalicji centrolewicy z Forza Italia i mniejszymi ugrupowaniami, wśród nich frakcją Wolni i Równi obecnego przewodniczącego Senatu Pietro Grasso. Wśród komentatorów we włoskich mediach dominuje przekonanie, że wybory mogą przynieść polityczny pat i długie zmagania wokół utworzenia rządu. Premier Paolo Gentiloni, oczekiwany w piątek w Berlinie, został zapytany przez dziennik "Sueddeutsche Zeitung", czy jest gotów dalej kierować rządem, gdyby po wyborach powstała wielka koalicja. "Mój mandat kończy się wraz z wyborami. O tym, co będzie potem, zdecyduje parlament i prezydent Republiki" - odparł Gentiloni. Z Rzymu Sylwia Wysocka