Strajk, któremu towarzyszą demonstracje w 60 miastach, jest także wyrazem protestu przeciwko rasizmowi i ksenofobii. Dopiero kiedy nie przyjdziemy do pracy, zostaniemy zauważeni - mówią przedstawiciele stowarzyszeń imigrantów, którzy przystąpili do akcji strajkowej. Solidaryzują się z nimi: Amnesty International, partie lewicowe, a także największe centrale związkowe, które również przyłączyły się do strajku - symbolicznie lub aktywnie. Oprócz manifestacji przygotowano liczne imprezy integracyjne i happeningi. Na placach podawane są dania z różnych stron świata. W Trieście rozpoczęło się czyszczenie murów z rasistowskich graffiti. W Mediolanie odbyły się lekcje języków obcych pod gołym niebem. W Rzymie zorganizowany został koncert wieloetnicznej Orkiestry z Piazza Vittorio. Na Sycylii komitety organizacyjne strajku w Katanii i Syrakuzach zorganizowały "wycieczki grozy" na plantacje, gdzie imigranci pracują niemal jak niewolnicy. Bodźcem do ogłoszenia poniedziałkowego strajku - wzorem podobnego we Francji - stały się niedawne wydarzenia w Rosarno w Kalabrii, gdzie bunt imigrantów z Trzeciego Świata przeciwko warunkom pracy i życia doprowadził do gwałtownych zamieszek. Organizatorzy poniedziałkowego protestu, do którego nawoływano między innymi w internecie, wyrazili nadzieję, że Włosi uświadomią sobie, co stałoby się w ich kraju, gdyby wszyscy imigranci przestali pracować. Dziennikarz gazety "La Repubblica" Vladimiro Polchi, autor książki "Dzień bez imigrantów", stwierdził: "Doszłoby do paraliżu". "Natychmiast stanęłyby wszystkie budowy, zamknięto by fabryki. Zgasłyby piece w zakładach ceramicznych. Opustoszałyby targi. Nie otwarto by restauracji i pizzerii" - wyliczał. Bez imigrantów wybuchłaby też panika z powodu braku opiekunek ludzi starszych i dzieci, a także sprzątaczek. Taki czarny scenariusz nie sprawdził się w poniedziałek. Strajk imigrantów ma wymiar symboliczny, a wielu z nich w ogóle do niego nie przystąpiło.