Komentatorzy włoskiej prasy podkreślają, że to wyjątkowo smutne urodziny zazwyczaj pogodnego i skłonnego do żartów magnata medialnego i finansowego, który od 17 lat obecny jest na włoskiej scenie politycznej, z czego przez 9 lat jako premier. Od ponad trzech lat po raz trzeci kieruje centroprawicową koalicją. W ostatnich miesiącach nad Berlusconim gromadziły się czarne chmury. Do czterech toczących się jednocześnie procesów w Mediolanie doszedł kompromitujący go skandal z kręgiem prostytutek i szantażystów w jego otoczeniu. W rezultacie drastycznie spadło poparcie dla niego, a niemal całkowicie wycofał je włoski Kościół w porozumieniu z Watykanem. - Nie ma czego świętować - powiedział Silvio Berlusconi w przeddzień jubileuszu podczas rozmowy z parlamentarzystami ze swej macierzystej partii Lud Wolności. Przy okazji uwikłany w procesy i dochodzenia premier doprowadził do dalszej eskalacji nieustannego sporu z wymiarem sprawiedliwości, ponieważ po raz kolejny opowiedział się za powołaniem komisji śledczej, która zbadałaby "postępowanie sędziów". - Czuję się, jakbym miał wybuchnąć. Któregoś dnia pójdę do telewizji i wytłumaczę Włochom jaka jest prawda, opowiem im o prześladowaniach i znęcaniu się nade mną. Najpierw próbują mnie wrobić wmawiając jedno przestępstwo, potem drugie; najpierw chcą, żebym zeznawał, potem chcą mnie oskarżyć - powiedział szef rządu, cytowany przez agencję Ansa. Zapytany zaś przez stację swojej telewizji Mediaset, jaki prezent chciałby dostać na urodziny, odparł: "W tym tak trudnym momencie dla Zachodu, dla Europy i dla Włoch chciałbym, aby odłożono na bok spory i kłótnie by pracować razem nad ożywieniem gospodarki i wyprowadzeniem Włoch z kryzysu". Berlusconi, który przez ostatnie lata wychwalał się znakomitą formą - jak u trzydziestolatka - i sam siebie nazywał "Supermanem", nie kryje zmęczenia nie tylko prowadzoną na co dzień batalią w celu poprawy stanu finansów publicznych, ale także pochłaniającymi mu czas i nerwy czterema procesami, jakie toczą się od pół roku przed sądem w Mediolanie. W dwóch z nich oskarżony jest wraz z innymi osobami z kierownictwa telewizji Mediaset o oszustwa finansowe, w trzecim - o przekupienie brytyjskiego adwokata w zamian za złożenie korzystnych dla niego zeznań. I jest jeszcze proces najgłośniejszy w tzw. sprawie Ruby, czyli korzystania z usług nieletniej prostytutki i nadużycia urzędu. Proces ten dotyczy tylko jednego aspektu skandalu ze słynnymi rozwiązłymi przyjęciami "bunga bunga", organizowanymi w rezydencjach premiera. Prokuratura nie ma wątpliwości, że uczestniczyły w nich prostytutki i że w najbliższym otoczeniu premiera, jak argumentuje się w akcie oskarżenia, działał wręcz "system domu publicznego". - Nie robiłem niczego, czego mógłbym się wstydzić - zapewnia stale Berlusconi. Ostatnie tygodnie przyniosły kolejne, bardzo kłopotliwe szczegóły, dotyczące rozwiązłego stylu życia premiera. Okazało się, że ci sami ludzie, którzy organizowali wizyty prostytutek i ich udział w zabawach u Berlusconiego, potem szantażowali go na tym tle. Zdaniem prokuratorów premier zapłacił szantażystom za milczenie ponad 800 tysięcy euro. On sam odpiera ten zarzut i mówi, że była to tylko "pomoc finansowa". Sprawa ta jest przedmiotem osobnego śledztwa, w rezultacie którego szef rządu, występujący jako osoba poszkodowana, może - jak się przypuszcza - sam zostać oskarżony o nakłanianie do poświadczenia nieprawdy. Prasa od sierpnia publikuje zapisy z podsłuchu rozmów telefonicznych z Berlusconim prowadzonych przez osoby podejrzane o szantażowanie go. Podczas jednej z takich konwersacji oświadczył on: "Chcę spędzać czas z moimi dziewczynami, w wolnym czasie jestem premierem". Wrzesień przyniósł dalszy spadek notowań Silvio Berlusconiego. Wskaźnik zaufania do niego spadł do rekordowo niskiego poziomu 24 procent. Z opublikowanego 15 września sondażu wynika, że 64 procent Włochów twierdzi, że ich zaufanie do szefa rządu jest małe bądź zerowe. Skandal obyczajowy doprowadził też w ostatnich dniach zdaniem komentatorów do zerwania "osi" , jaka go łączyła z włoskim Kościołem. Świadczy o tym wyjątkowe w swojej ostrości przemówienie przewodniczącego Konferencji Episkopatu Włoch kardynała Angelo Bagnasco, który potępił - choć nie wymienił Berlusconiego z nazwiska - "rozpustne zachowania i niewłaściwe relacje", zaapelował o "oczyszczenie powietrza" w kraju oraz "honor i dyscyplinę" polityków. Ponadto wyraził ubolewanie z powodu "upadku obyczajów" i "stylu życia trudnego do pogodzenia z godnością osób oraz przyzwoitością urzędu i życia publicznego". Liczni włoscy komentatorzy , którzy od dawna zapowiadają schyłek epoki "Berlusconiemu", tym razem wyrażają przekonanie, że osłabiony i skompromitowany premier nie dotrwa do końca kadencji w 2013 roku. Coraz głośniej mówi się o jego następcach, gdyby wygrał wariant zmiany szefa rządu bez rozpisywania przedterminowych wyborów. Jako kandydatów wskazuje się obecnego szefa MSW Roberto Maroniego i ministra sprawiedliwości Angelino Alfano, uważanego za "delfina" Berlusconiego. Wysokie notowania u bukmacherów mają też prezes słynnej firmy motoryzacyjnej Ferrari Luca Cordero di Montezemolo i przywódca centrolewicowej opozycyjnej Partii Demokratycznej Pier Luigi Bersani. Co ciekawe, Bersani urodził się również 29 września. W czwartek skończy 60 lat. Do obu jubileuszy protagonistów włoskiej sceny politycznej nawiązał były premier Massimo D'Alema z Partii Demokratycznej. - Życzę premierowi Silvio Berlusconiemu aby wycofał się spokojnie i by zakończyła się jego epoka, a Bersaniemu życzę aby się przygotował, bo może nadejść jego kolej - oświadczył D'Alema w telewizji.