Całkowity pat panuje w Senacie, gdzie nie ma większości. Według danych MSW ze wszystkich komisji wyborczych centrolewica pod wodzą Pier Luigiego Bersaniego uzyskała w Izbie Deputowanych 29,5 procent, a centroprawica 29,1. Dzięki przewidzianej w ordynacji wyborczej premii w postaci dodatkowych miejsc dla zwycięskiego bloku, centrolewica w 630-osobowej izbie niższej będzie mieć 340 przedstawicieli, co daje jej większość. Na trzecim miejscu jest populistyczny, założony w internecie Ruch Pięciu Gwiazd komika Beppe Grillo (25,5 proc.), a na czwartym lista ustępującego premiera Mario Montiego (10,5 proc.). W Senacie, gdzie premii nie ma, centrolewica otrzymała 31,6 proc, a formacja Berlusconiego - 30,6 proc. Z tego powodu wyniki kwitowane są wręcz następująco: Bersani nie wygrał, a Berlusconi nie przegrał. Po wyborach, które miały przywrócić normalność w polityce, zepchniętej na drugi plan przez bezpartyjny rząd ekspertów Montiego, Włochy pogrążają się w politycznym chaosie i niepewności. Nie brak obaw, że niestabilność może zniweczyć działania Montiego na rzecz uzdrowienia finansów państwa i pokonania kryzysu. Italii mogą znów zagrozić turbulencje na rynkach finansowych, już zaniepokojonych wynikiem wyborów i brakiem gwaranta solidnego i trwałego rządu w trzeciej gospodarce strefy euro. Wybory całkowicie zmieniły krajobraz polityczny, głównie dlatego, że zakończył się wieloletni rozdział dominacji dwóch bloków - centroprawicy i centrolewicy. Teraz siły są już cztery, bo dołączył do nich populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd, walczący z całą klasą polityczną i grożący jej, że zmiecie ją jak "tsunami", oraz koalicja reformatorskich sił centrum skupiona Montiego. Żadne inne ugrupowanie nie weszło do parlamentu. W analizach powyborczej sytuacji dominują określenia: szok, pat, ślepy zaułek. Pełne zaniepokojenia nastroje stara się uspokoić przywódca zwycięskiej Partii Demokratycznej, jej kandydat na premiera Pier Luigi Bersani. Przyznał, że sytuacja jest "bardzo delikatna". "Uporamy się z odpowiedzialnością, jaka spoczęła na nas po tych wyborach, w interesie kraju" - zapewnił Bersani. Podobne zapewnienie złożył sojusznik Partii Demokratycznej, postkomunista Nichi Vendola, stojący na czele ugrupowania Lewica i Ekologia (SEL), forsującego radykalny program socjalny. Centrolewica podkreśla, że jest w stanie powołać rząd. Ale podczas gdy w Izbie Deputowanych może liczyć na poparcie większości, brak faktycznej większości w Senacie grozi tym, że prace gabinetu będą tam blokowane. Jeśli Bersani otrzyma misję powołania rządu, to stanie też przed wyjątkowo trudnym zadaniem pogodzenia ognia z wodą, czyli tak przeciwstawnych sobie sił, jak katolicka, konserwatywna frakcja w Partii Demokratycznej i skrajna lewica z SEL. Już kilka rządów centrolewicy rozpadło się właśnie z powodu wewnętrznych konfliktów i rozpadu koalicji. Politycy PD nie kryją zdumienia wynikiem wyborów, do których - zgodnie ze wszystkimi sondażami - szli jako zdecydowani zwycięzcy. "Szok i ból są w naszych duszach" - powiedziała Laura Puppato z centrolewicy. O powadze sytuacji świadczy to, że zaraz pojawiły się hipotezy, iż być może konieczne będą kolejne wybory. "To nie byłoby rozwiązanie" - oświadczył Enrico Letta z kierownictwa PD. Przypomniał, że Włochy trzeba dalej wyprowadzać z długiego i złożonego kryzysu. "Senat bez większości to coś, co wcześniej we Włoszech się nie wydarzyło" - dodał Letta. Zdumienie czy wręcz niedowierzanie - zwłaszcza wśród zagranicznych komentatorów - budzi bardzo dobry wynik centroprawicy Berlusconiego, która podniosła się po skandalach finansowych w jego macierzystej partii Lud Wolności i otrzymała niemal dwa razy tyle głosów, ile dawały jej sondaże jeszcze parę miesięcy temu. Centroprawica magnata medialnego, byłego trzykrotnego premiera triumfuje, bo uzyskany wynik uważa za "nadzwyczajny". Sekretarz generalny Ludu Wolności Angelino Alfano zapewnił: "Jesteśmy bardzo usatysfakcjonowani". Zaznaczył, że w tej sytuacji nic we Włoszech nie będzie mogło odbyć się z pominięciem jego formacji. Ustępujący premier Mario Monti też zapewnia, że jest usatysfakcjonowany, a swój wynik uważa nawet za podniesienie rangi jego listy. Na konferencji prasowej profesor Monti zaapelował o powołanie rządu, ale nie - jak dodał - "jakiegokolwiek", lecz takiego, który "poruszy kraj". W żadne spekulacje na temat ewentualnych koalicji i swej przyszłości - na co wciąż czeka Europa - nie chciał się wdawać.