"Potwierdziliśmy śmierć trzech osób" - powiedział Giuseppe Linardi, prefekt Grossetto, w której leży wyspa Giglio. To właśnie w pobliżu tej wyspy statek osiadł na mieliźnie i na nią ewakuowano ludzi. "Ludzie w panice spadali lub skakali do wody" Linardi wyjaśnił, że 14 osób jest rannych. Dodał, że nie jest na razie możliwe oszacowanie liczby zaginionych. "Oczekujemy rezultatu akcji nurków, którzy sprawdzają, czy nikt nie został zablokowany w zatopionej części statku" - wskazał. Jak dodał, trudności w organizacji akcji ratunkowej sprawiły, że pojawiały się rozbieżne informacje o liczbie ofiar śmiertelnych. Podczas ewakuacji i schodzenia do szalup ratunkowych ludzie w panice spadali do wody lub skakali do niej. Luksusowy wycieczkowiec Costa Concordia osiadł na mieliźnie w pobliżu małej wyspy Giglio. Wieczorem w piątek zaczął nabierać wody i przechylił się. W ewakuacji pasażerów uczestniczyły statki straży, śmigłowce, a także inne jednostki, m.in. kursujące tamtędy promy. Początkowo wydawało się, że akcja ratunkowa przebiega pomyślnie, ale ok. godz. 2 w nocy pojawiły się informacje o ofiarach. Na pokładzie wycieczkowca byli Polacy Ambasada RP w Rzymie powiadomiła w sobotę o trojgu Polakach, którzy byli na pokładzie i są bezpieczni, służby konsularne jednak nadal upewniają się, czy na statku nie było innych obywateli polskich. Od piątkowego wieczoru trwa ewakuacja helikopterami około 300 pasażerów i członków załogi, którzy są jeszcze na pokładzie. Statek coraz bardziej się przechyla. Trwają poszukiwania zaginionych. Świadkowie poinformowali, że 70-letnia pasażerka, która wypadła z szalupy do wody, zmarła w następstwie wychłodzenia organizmu. Wielu ewakuowanych dotarło na wyspę Giglio, gdzie udostępniono im wszystkie możliwe miejsca noclegowe. Część osób spędziła noc w kościele. Na pokładzie było 3200 pasażerów - wśród nich 1000 Włochów, 500 Niemców i 160 Francuzów - oraz 1023 osoby załogi. Przyczyny awarii nie są potwierdzone Armator oświadczył, że przyczyny awarii nie są jeszcze potwierdzone i będą wyjaśniane. Pasażerowie powiedzieli włoskim mediom, że w czasie kolacji usłyszeli hałas, po którym zgasło światło. Początkowo wyjaśniano, że to awaria prądu. Ale następnie statek przechylił się, ludzie zaś wystraszyli się widząc, że talerze spadają ze stołów. Wkrótce potem okazało się, że wszyscy muszą opuścić pokład. "To były sceny jak z Titanica" - powiedziała agencji Ansa uczestnicząca w rejsie dziennikarka Mara Parmegiani. W czasie ewakuacji słychać było krzyki i płacz. Do awarii doszło dwie godziny po wypłynięciu ogromnego statku z portu Civitavecchia niedaleko Rzymu. Podczas rejsu z Savony w Ligurii miał też zawinąć na Sycylię, Sardynię, do Barcelony i Marsylii.