W zeszłym miesiącu - dwa lata po zniknięciu Johna Cantlie'a - jego rodzina otrzymała pierwszy sygnał, że żyje, kiedy pojawił się jako prezenter propagandowych wideoklipów dżihadystów. Cantlie prezentował ich punkt widzenia płynnie i z przekonaniem, ale dał do zrozumienia, że jego los jest niepewny: "Może będę żył, a może zginę..." Ojciec Johna, 81-letni Paul Cantlie, który stracił głos w wyniku raka, odczytał przesłanie ze szpitalnego łóżka przy pomocy elektronicznego nagłaśniacza: "Do tych, którzy uwięzili Johna... Wiedzcie, że to dobry człowiek" - mówił Paul Cantlie, przekonując, że jego syn nie zasługuje na śmierć. Podobne apele kieruje do Państwa Islamskiego żona taksówkarza z Manchesteru, Alana Henninga. Dwa dni temu podkreślała, że mąż udał się do Syrii na ochotnika, w konwoju z pomocą humanitarną: "Niektórzy mówią - był w złym miejscu, w złym momencie. Ale Alan był tam, gdzie trzeba, robiąc to, co należy" - mówiła Barbara Henning. Nie wiadomo, czy oba te apele zrobią jakieś wrażenie na dżihadystach, którzy mogą lada dzień wznowić egzekucje zakładników w odwet za udział brytyjskich samolotów w nalotach na ich pozycje w Iraku.