Jak poinformował prawnik z mającej siedzibę w USA organizacji chińskich obrońców praw człowieka CHRD, David Zhao, kobiety aresztowano i postawiono przed sądem w prowincji Liaoning na podstawie oskarżenia publicznego o "wywoływanie rozruchów". Była to reakcja władz na złożoną przez nie prośbę o wypłacenie im odszkodowań za przemoc i krzywdy, jakich wcześniej doznały. Niektóre z tych kobiet - a są wśród nich osoby dziś w bardzo podeszłym wieku - spędziły nawet po trzy lata w kobiecym obozie reedukacyjnym Masanhia, znanym w Chinach ze stosowania okrutnych tortur psychicznych i fizycznych. Jedna z nich, Shi Junmei, została niedawno aresztowana, gdy udała się do Pekinu i próbowała wręczyć list ze swą prośbą w domu znajdującym się w dzielnicy zamieszkanej przez dygnitarzy chińskich. Przed laty jej córka została zamordowana, a funkcjonariusz policji podjął z konta zamordowanej wszystkie pieniądze. "Domagała się śledztwa i w ten sposób wylądowała w Masanhia" - wyjaśniła w piątek agencji EFE Gai Fengzheng, inna spośród kobiet, które próbują dochodzić sprawiedliwości i zadośćuczynienia za pobyt we wspomnianym obozie reedukacyjnym. Ona została aresztowana w maju tego roku, ale zwolniono ją, gdy okazało się, że jest chora na raka. Ofiary chińskich obozów reedukacyjnych rozwiązanych w ubiegłym roku przez rząd, narażają się na szykany, gdy po uwolnieniu próbują dochodzić sprawiedliwości. Zazwyczaj aresztuje się je i przymusowo odsyła do regionu, z którego pochodzą, gdy tylko zaczynają starać się o uzyskanie od władz rekompensaty za poniesione krzywdy i cierpienia - twierdzą przedstawiciele CHRD. Choć obozy reedukacyjne, w których bez sądu można było zamykać niewygodnych dla władz ludzi na trzy lata, zostały zamknięte, to władze - jak alarmują obrońcy praw człowieka - w dalszym ciągu prześladują osoby sprzeciwiające się polityce Komunistycznej Partii Chin.