Wielkie urealnienie
Pozamykaliśmy się w dogmatach i dlatego nie widzimy tego, co się wydarzy. A to bardzo proste.

Wszyscy zastanawiamy się, co zobaczymy, gdy w końcu ze świata, który dziś trzęsie się w posadach, opadnie kurz. Co się z tego roztrzęsienia wyłoni. Rzecz w tym, że to nie tylko świat się trzęsie. Trzęsą się nasze dogmatyczne wyobrażenia na temat tego, jak ten świat wygląda i powinien wyglądać.
A świat, najnormalniej w świecie, dokonuje weryfikacji tych dogmatów. Niezależnie od tego, czy uważamy je za najsprawiedliwsze na świecie, czy nie.
Wziął i dogadał się z Amerykanami, a Europa w szoku
Taki Milorad Dodik na przykład, przywódca bośniackich Serbów, który mimo dobrych początków szybko stał się tym, czym w tamtym regionie serbskiemu politykowi najłatwiej się stać, bo wymaga tego od niego splot kulturowo-historyczno-tożsamościowo-geopolityczny: prorosyjskim autorytarystą, który nie gardzi korupcyjnymi pieniędzmi kręconymi na boku. Który, w dodatku, co chwila grozi, że rozbije powstałą w wyniku porozumienia z Dayton Bośnię i Hercegowinę na kawałki i doprowadzi do secesji jej części składowej - Republiki Serbskiej (nie mylić z Serbią właściwą).
Na Dodika nałożone zostały już dawno temu amerykańskie sankcje, które w Europie (a przynajmniej w jej proatlantyckiej części) odebrano ze zrozumieniem: jasne, jest prorosyjskim, wielkoserbskim szowinistą i separatystą - musi być ukarany.
Nagle jednak Trumpowska Ameryka sankcje zdejmuje. Europa w szoku. Co się stało?
Ano, nic takiego: Dodik po prostu dogadał się z Trumpem. Zrezygnował ze stanowiska prezydenta Republiki Serbskiej (to miejsce zajęła jego długoletnia współpracowniczka, czyli właściwie niewiele się zmieniło), czego wymagał od niego już od jakiegoś czasu federalny sąd w Sarajewie, a w zamian za to on i jego bliscy współpracownicy zostaną uwolnieni od sankcji.
Zdrada ideałów? Spuszczenie prorosyjskiego serbskiego nacjonalisty ze smyczy? Być może.
Ale sami nawet nie zauważyliśmy, jak te nasze demokratyczne ideały zaczęły nas, demokratów, blokować.
Zachód powiedział A, ale nie powiedział B. I jest kłopot
Prawda jest bowiem taka, że prawosławni Serbowie, wetknięci w jedno państwo z muzułmańskimi Boszniakami i katolickimi Chorwatami, zwyczajnie się z tymi dwoma pozostałymi narodowościami nie dogadują.
Gdyby jeszcze to państwo nie było dysfunkcyjne (a jest), gdyby nie było biedne jak mysz kościelna (a jest), gdyby nie wyjeżdżali z niego ciurkiem obywatele za granicę do pracy (a wyjeżdżają), to - być może - ta wielonarodowa resztówka byłej Jugosławii jakoś by sobie poradziła.
Gdyby Zachód, ustanawiając to państwo na gruzach dawnej Jugosławii, wykreował dla niej coś w rodzaju planu Marshalla i sprawił, by Bośnia stała się bogatym, dobrze działającym krajem promieniującym na całe Bałkany zachodnią soft power, słowem, gdyby po powiedzeniu A, Zachód powiedział również B - być może by coś z tego było. Ale B nie zostało powiedziane, a wymagając, by w imię naszych zasad ludzie siedzieli cicho i nie próbowali nic zmienić na własną rękę - stawiamy się w pozycji bezdusznych konserwatystów i hipokrytów broniących porządku, który nam jawi się sprawiedliwym, ale nie jest takim dla pozostałych.
Dlatego właśnie Serbowie, którzy utknęli w powojennym klinczu na dekady, cieszyli się z dojścia do władzy Donalda Trumpa, słusznie widząc w nim człowieka, który zacznie kruszyć rzeczony klincz.
My się baliśmy i nadal boimy, bo nieskoordynowane i chaotyczne ruchy Trumpa mogą zagrozić naszemu bezpieczeństwu (które w dużym stopniu zależy od stabilności międzynarodowego status quo). Ale są tacy, którzy się z tego cieszą. I którym nie można, jak Serbom, tego prawa odebrać. Bo mają prawo czuć się pokrzywdzeni przez to samo status quo, które nam gwarantuje bezpieczeństwo.
Zatopieni w niemożności
Administracja Trumpa, czy to z własnej ignorancji, czy z wyrachowania, nie podchodzi do żadnej ze światowych spraw w sposób dogmatyczny - i w ten sposób spuszcza powietrze z miejsc, gdzie rzeczywistość spuchła i nabrzmiała, podeszła ropą.
Dlatego, że nasze liberalno-demokratyczne/lewicowe dogmatyczne podejście do świata mogło przestać się sprawdzać.
Co z tego, na przykład, że będziemy gremialnie potępiali kolonializm, jeśli nie ma to przełożenia na fakt, że aktualnie w większości państw postkolonialnych, dawniej zwanych "trzecim światem", zamiast zamordystów obcych rządzą dziś zamordyści chowu własnego? I że dla przeciętnego obywatela różnica, kogo się aktualnie boi, niekoniecznie jest sprawą zasadniczą?
Dziś, po wielu nieudanych próbach "zaszczepienia demokracji" tu i ówdzie Zachód opada z sił, przestaje wierzyć w siebie i możliwości oddziaływania własnym soft power i modelem, który przecież - jeśli odpowiednio i mądrze zastosowany - mógłby naprawdę zmienić sytuację w wielu państwach globalnego Południa.
Cóż z tego, jeśli po pierwsze - model ten stosowany był nieudolnie, tak, jak nieudolnie Amerykanie implementowali demokrację w Iraku, rządy prawa w Afganistanie czy Zachód - liberalną demokrację w Rosji albo we wspomnianej już byłej Jugosławii. A po drugie - jeśli sami już nie wiemy, czym ten nasz zachodni model właściwie jest, jeśli w ramach samego Zachodu pojawiają się tacy ludzie jak Orban, Marine LePen, AfD czy Trump?
I zatapiamy się we własnej niemożności, poddajemy się, przestajemy przeciwstawiać się, na przykład, islamskiemu religijnemu terrorowi i kulturowym patologiom z nim związanym, usprawiedliwiając się, że "my - potomkowie kolonizatorów nie mamy moralnego prawa czepiać się różnic kulturowych".
A Trump, co by nie mówić, takich lęków nie ma. Grozi, na przykład, Nigerii, gdzie islamiści zabijają chrześcijan, że najedzie ten kraj, jeśli sytuacja się nie zmieni. Wcześniej wsiadł na relacje międzyrasowe w RPA, gdzie po obaleniu apartheidu, który był podłym i niesprawiedliwym systemem, doszło do systemowego chaosu, wzrostu korupcji i przestępczości, które - choć w części wynikają z dawnej polityki apartheidu, to jednak również nie są sytuacją pozytywną. Ale nikt nawet nie próbuje jej krytykować, bo "my, potomkowie kolonizatorów...".
Emmanuel Macron. Ostatni oświeceniowy polityk w Europie?
W ten sposób Trump przejmuje inicjatywę. I byłoby dobrze, że przejmuje ją Zachód, ale źle, że tym Zachodem aktualnie jest Trump. Bo o wiele lepiej by było, gdyby inicjatywę na świecie przejął - na przykład - dawny prezydent, demokrata Biden. Albo republikanin, ale taki jak śp. John McCain. Czy liberalno-demokratyczna Europa, pod wodzą, na przykład, Emmanuela Macrona, ostatniego, wydawałoby się europejskiego polityka, któremu wiele można zarzucić, ale nie to, że zapomniał czym są zasady Oświecenia, i który jest w stanie przeciwstawić się religijnemu obskurantyzmowi (wszystko jedno - chrześcijańskiemu, islamskiemu czy jakiemukolwiek innemu).
Bo Trump, przejmując inicjatywę, sprowadza globalny konflikt do prostej zasady: my, chrześcijanie, kontra wy, muzułmanie/inni niewierni. A to są zapasy w parterze i nowe, średniowieczne prostactwo.
Liberalni demokraci ustawiliby grę inaczej: my, postreligijni demokraci, którzy pozostawiamy nasze kulturowe zasady w domu i godzimy się na wszechobywatelską świecką platformę, w ramach której decydujemy się na humanitarny, oświeceniowy porządek prawny, i która obejmuje nas wszystkich, niezależnie od pochodzenia i prywatnie pielęgnowanej kultury (tak trochę dziś działa np. Wielka Brytania, gdzie premierem może być hindus a ministrem muzułmanin, choć wszystko tam się dzieje raczej wśród obywateli ukształtowanych w obrębie dawnego brytyjskiego imperium).
A w dobie migracji, globalizacji i nadchodzących kryzysów to jedyny sensowny model, który ma jakąkolwiek przyszłość. Bo model Trumpa - to, nie udawajmy, że tego nie widzimy, w długim terminie międzykulturowy konflikt. I powrót do Huntingtona.
Więc tak. Let's Make Oświecenie Great Again. Innego wyjścia nie mamy.
Ziemowit Szczerek









