W sobotę nad porozumieniem debatowała Izba Gmin. Policja nie podała jeszcze danych na temat frekwencji, przyznawała jednak po południu, że demonstracja jest bardzo liczna, zaś osoby, które znajdowały się na Park Lane, alei przebiegającej wzdłuż Hyde Parku, gdzie się zaczęła, nie mają szans na dotarcie pod siedzibę parlamentu. Skalę demonstracji najlepiej widać było na pokazywanych w mediach zdjęciach z powietrza - jej uczestnicy wypełniali całą trasę z Park Lane do Pałacu Westminsterskiego, co znaczy, że pochód miał około dwóch kilometrów długości. Do manifestantów przemawiali m.in. John McDonnell, który w laburzystowskim gabinecie cieni pełni funkcję ministra finansów, liderka Liberalnych Demokratów Jo Swinson i laburzystowski burmistrz Londynu Sadiq Khan. Jak przekonują organizatorzy z kampanii People's Vote, chcą oni sprawdzić, czy Brytyjczycy są zadowoleni z warunków porozumienia uzgodnionego przez konserwatywny rząd Johnsona, choć część uczestników otwarcie mówi, że chcą całkowitego odwołania brexitu. Uczestnicy demonstracji z entuzjazmem przyjęli wynik głosowania w Izbie Gmin nad poprawką, która wstrzymuje zatwierdzenie przez posłów porozumienia do czasu przyjęcia i wejścia w życie stosownych ustaw. Ta poprawka stwarza możliwość przesunięcia terminu brexitu do 31 stycznia 2020 roku lub nawet jego odwołania. Johnson zapowiedział jednak, że 31 października nadal jest obowiązującym terminem wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE. Zarazem jednak manifestanci nękali wychodzących po zakończeniu obrad posłów popierających brexit, m.in. Michaela Gove'a i Jacoba Rees-Mogga, którzy musieli być ochraniani przez policję. Z kolei minister ds. przedsiębiorczości Andrea Leadsom napisała na Twitterze, że ubliżano jej i grożono. W przeprowadzonym w czerwcu 2016 roku referendum zwolennicy wystąpienia Wielkiej Brytanii z UE wygrali stosunkiem 52 proc. głosów do 48 proc.