Odbyła się ona na wezwanie liderów opozycji, przywódcy Hezbollahu - Hassana Nasrallaha - oraz lidera części chrześcijan - generała Aouna. Ilość zebranych szacowano, zależnie od źródła, na 200 do 700 tysięcy, a nawet miliona osób. Taka rozbieżność wynika z silnych wpływów partii politycznych na media. Demonstracja przez cały czas miała charakter pokojowy i była świetnie zorganizowana. Na placu Męczenników oraz wokół budynków rządowych rozbito setki namiotów gdzie protestujący, głównie młodzi ludzie, spędzili chłodną noc wznosząc okrzyki i śpiewając pamflety na temat rządu. Demonstranci ogrzewali się przy ogniskach, palili fajki wodne i dyskutowali. Wśród tłumów czuć ogromne zaangażowanie i ekscytację. Wielu mieszkańców Bejrutu przyjeżdżało, aby oglądnąć to swoiste miasteczko i zrobić pamiątkowe zdjęcia. Chociaż ulice pełne są czołgów, a główne drogi w ścisłym centrum są opasane ogrodzeniami z drutu kolczastego, to jednak nie odczuwa się tutaj konfliktu pomiędzy służbami porządkowymi i demonstrantami. Protestujący deklarują, że nie opuszczą placu dopóki rząd kierowany przez popieranego przez Zachód premiera nie ustąpi, a przyszły rząd zostanie poszerzony o miejsca dla polityków związanych z gen. Aounem i Hezbollahem. Obecne protesty to eskalacja kryzysu politycznego, który ma miejsce w Libanie, który rozpoczął się krótko po zakończeniu wojny Izraela z Hezbollahem. Ostatni konflikt zaburzył, bowiem kruchą równowagę polityczną w tym kraju i wzmocnił szyicki Hezbollah. Liderzy opozycji podważają także działania rządu oraz ich legitymizacje, odkąd na znak protestu ministrowie reprezentujący oba ugrupowania w podali się do dymisji. Premier Fuad Siniora zadeklarował, iż ustąpi jedynie gdy parlament udzieli mu wotum nieufności. Chociaż napięcie na scenie politycznej sięga zenitu, a kilka dni temu mieszkańcy spodziewali się nawet walk, dziś już raczej można powiedzieć, że konflikt będzie rozwiązany droga polityczną i Liban raczej uniknie kolejnej wojny domowej. Z Libanu, specjalnie dla INTERIA.PL-Tomasz Błasiak.