Premier zwrócił się w piątek do byłego szefa policji w Bostonie, Nowym Jorku i Los Angeles, Williama Brattona, o konsultacje ws. sposobów walki z ulicznymi gangami. Krytyka takiego posunięcia wpisuje się w spór między policją a premierem o to, która strona jest odpowiedzialna za rozprzestrzenienie się zamieszek, a która doprowadziła do ich stłumienia. - Ameryka utrzymuje porządek siłą. Nie chcemy tego w naszym kraju - powiedział Paul Deller z Federacji Policji Metropolitalnej, reprezentującej ponad 30 tys. londyńskich funkcjonariuszy. Wskazał ponadto, że podstawą dotychczasowego działania Brattona było zwiększenie liczebności policji na ulicach, podczas gdy brytyjską policję czekają poważne cięcia w ramach rządowego planu oszczędnościowego. Miejscowi funkcjonariusze lepiej wiedzą, jak utrzymywać porządek we własnych społecznościach niż "ktoś, kto mieszka tysiące mil stąd" - podkreślił przewodniczący manchesterskiej filii Federacji, Ian Hanson. Premier zarzucał wcześniej policji zbyt późną reakcję na zamieszki, a jej działanie określił jako zbyt pasywne. W całym kraju aresztowano ponad 2 100 osób, w tym dwóch mężczyzn podejrzanych o zabicie trzech muzułmanów w Birmingham. Blisko 750 osób usłyszało zarzuty. Podczas zamieszek, które wybuchły w weekend początkowo w Londynie, by rozprzestrzenić się na inne miasta, zginęło pięć osób. Wyrządzone szkody wstępnie ocenia się na ponad 100 mln funtów.