Steven Clarke zaginął 28 lat temu tuż po świętach Bożego Narodzenia. Wraz z rodzicami przebywał w nadmorskim Saltburn w północno-wschodniej Anglii, gdzie spacerowali po molo. W pewnym momencie 23-latek poszedł do publicznej toalety. Uczyniła to również jego matka. Gdy Steven nie powrócił do rodziców oczekujących na molo, a także nie pojawił się w domu, ci zgłosili zaginięcie syna. Do dziś nie odnaleziono ciała mężczyzny, a sprawa wydawała się z kategorii tych, które nigdy nie zostaną wyjaśnione. Jednak na początku tego roku, zajmujący się nierozwikłanymi dochodzeniami sprzed lat wydział policji w Północnym Yorkshire, wznowił śledztwo. W efekcie zatrzymano dwie podejrzane osoby - poinformowała policja, nie chcąc jednak ujawniać danych, ani nawet płci osób. Po wpłaceniu kaucji zatrzymani zostali zwolnieni z aresztu. Jak się okazało, to rodzice zaginionego Stevena, którzy sami ujawnili w mediach fakt zatrzymania. "To absolutnie niedorzeczne. Nie mamy nic więcej do dodania w tej kwestii. Nieprawdopodobne" - skomentowała cytowana przez "The Daily Mail" Doris Clark. Zapytana, czy nie przyznaje się do zabójstwa syna, odpowiedziała: "Oczywiście, że nie. Trudno mi uwierzyć w to wszystko, co się dzieje. Niestety, musimy się z tym zmierzyć. Jesteśmy zszokowani". Pani Clark zakwestionowała również ponowne otwarcie śledztwa i efekt pracy policji. "Jak ktoś po 28 latach może pamiętać, co wówczas się wydarzyło?" - zastanawia się. Co na to policja? Jak twierdzą śledczy, kluczowe było ustalenie relacji Stevena Clarka z innymi ludźmi w chwili jego zaginięcia. "Z racji tego, że nie udało się odnaleźć ciała mężczyzny uważamy, że został zamordowany. Zatrzymania to istotny krok w śledztwie" - oświadczył inspektor Shaun Page. "The Daily Mail" przypomina, że 10 lat temu w lokalnym dzienniku "Gazette" Charles Clark zaapelował o pomoc. "Na pewno ktoś coś widział. Chciałbym, by nasz syn powrócił. Ale są chwile, gdy myślę, że to się nigdy nie wydarzy" - powiedział wówczas ojciec zaginionego Stevena.