Brytyjski książę Andrzej "nie może ukrywać się za bogactwem i za murami pałacu" i musi odpowiedzieć na zarzuty dotyczące nadużyć seksualnych, które zostały złożone w amerykańskim sądzie - powiedział w środę brytyjskim mediom prawnik pozywającej go Virginii Giuffre. "Próbowaliśmy dotrzeć do zespołu prawnego księcia Andrzeja kilka razy w ciągu ostatnich pięciu lat, podjęliśmy próbę skontaktowania się z nim, by dać mu możliwość opowiedzenia swojej wersji historii, dostarczenia wszelkich wyjaśnień lub kontekstu, które może być w jego działaniach, aby spróbować rozwiązać to bez konieczności sporu sądowego. Wszystkie takie próby zostały odrzucone. W rezultacie, nie byliśmy w stanie prowadzić z nim dialogu. Oni (zespół księcia Andrzeja) byli całkowicie niechętni do współpracy, nie tylko z nami, ale ze wszystkimi prawnikami reprezentującymi ofiary handlu seksualnego Jeffreya Epsteina" - mówił David Boies. Liczna grupa młodych dziewcząt W poniedziałek 38-letnia Giuffre złożyła w sądzie w Nowym Jorku pozew cywilny przeciwko księciu Andrzejowi, twierdząc, że przeszłości - gdy miała 17 lat - została przez niego napastowana seksualnie. Giuffre - wówczas nosząca nazwisko Roberts - była jedną z licznej grupy młodych dziewcząt, które zostały zwabione przez nieżyjącego już amerykańskiego miliardera i finansistę Jeffreya Epsteina obietnicami pracy, a następnie były oferowane jego wpływowym przyjaciołom. Jednym z nich był książę Andrzej. Ani Andrzej, ani jego prawnicy nie odnieśli się jak dotychczas do złożonego pozwu, ale syn królowej Elżbiety II w przeszłości kategorycznie zaprzeczał, by kiedykolwiek utrzymywał kontakty seksualny z Giuffre, a nawet nie przypomina sobie, czy ją w ogóle poznał osobiście. W nocy z wtorku na środę książę Andrzej przyjechał wraz ze swoją byłą żoną Sarą do zamku Balmoral w Szkocji, gdzie obecnie przebywa na letnich wakacjach Elżbieta II, a w środę po południu dołączyli do nich ich młodsza córka Eugenia wraz z mężem. Jak można przypuszczać, będą dyskutować nad strategią działania w kwestii pozwu, ale z punktu widzenia Andrzeja - a także całej rodziny królewskiej - w zasadzie nie ma dobrych rozwiązań. Będzie odszkodowanie? Ponieważ pozew jest w sprawie cywilnej, a nie karnej, Andrzejowi nie grozi deportacja do USA, więc teoretycznie może go zignorować. Ale proces może się odbyć pod jego nieobecność, a to oznaczać będzie długi, upokarzający spektakl medialny, w którym sędziowie będą słuchać zeznań tylko jednej strony. Jeśli stawi się przed sądem zainteresowanie mediów będzie jeszcze większe, choć przynajmniej jego prawnicy mieliby szanse podważyć wersję Giuffre lub wykazać w niej nieścisłości. Oczywiście nie można wykluczyć, że to wersja Andrzeja jest prawdziwa, ale ponieważ opis zdarzeń w pozwie jest dość szczegółowy, jest to raczej mniej prawdopodobne niż bardziej. Przegrana oznaczać będzie konieczność zapłacenia dotkliwego odszkodowania. W pozwie nie ma konkretnej kwoty, której domaga się Giuffre, ale jak oceniają prawnicy cytowani przez "Daily Telegraph", mogłoby ono sięgać od 20 do 100 mln dolarów, choć po apelacji kwota mogłaby zostać obniżona. Innym możliwym rozwiązaniem - z punktu widzenia Andrzeja, jak się wydaje najmniej złym - byłaby ugoda pozasądowa. Wprawdzie odebrane zostałoby to przez opinię publiczną jako przyznanie się do winy, ale dawałoby szansę, że sprawa stosunkowo szybko przestanie budzić zainteresowanie mediów i zostanie przykryta przez inne wydarzenia. Szczególnie, że Andrzej od czasu, gdy pod koniec 2019 r. zrezygnował z pełnienia obowiązków członka rodziny królewskiej, rzadko pojawia się publicznie. Ale problem w tym, że na Virginii Giuffre może się nie skończyć. Jak podały w środę brytyjskie media, możliwe jest, że pozew przeciw Andrzejowi złoży jeszcze jedna kobieta, Johanna Sjoberg. Twierdzi ona, że gdy miała 21 lat dotknął on jej piersi w posiadłości Epsteina, co jest jednak zarzutem mniejszego kalibru niż te przedstawione przez Giuffre.