Przerażający incydent z udziałem dziecka wstrząsnął lokalną społecznością mieszkającą w Milton Keynes, angielskiej miejscowości położonej 75 km od Londynu. Czterolatka została zaatakowana przez psa na tyłach rodzinnego domu około godz. 17:00. Niestety obrażenia dziewczynki były zbyt poważne i przybyłe na miejsce służby stwierdziły zgon. Mieszkańców znajdujących się w pobliżu domów ewakuowano z obawy, że pies może się wydostać na ulicę. Osaczone przez policjantów zwierzę zostało zastrzelone. Następnego dnia po tragedii zjawiły się zespoły kryminalistyczne w odzieży ochronnej, aby przeprowadzić szczegółowe badania ogrodu na tyłach budynku. Policja wciąż pozostaje na miejscu, zabezpieczając teren. W zdarzeniu nie ucierpiały żadne osoby postronne, a będących w szoku bliskich zmarłej wspierają specjalnie przeszkoleni funkcjonariusze. W związku ze śledztwem nie dokonano żadnych aresztowań - podaje Sky News. Nadinspektor Matt Bullivant przekazał mediom, że jest to "absolutnie tragiczny incydent, w którym uważamy, że dziecko zginęło na skutek ataku psa". - Oczywiście jesteśmy na bardzo wczesnym etapie dochodzenia i spekulowanie na temat dokładnych okoliczności tego zdarzenia w tym momencie byłoby błędne i nieprzydatne - podkreślał. - Rozumiem, jak duży wpływ będzie to miało na społeczność i szerszą opinię publiczną, a ludzie mogą spodziewać się dużej obecności policji w okolicy dzisiejszego wieczoru i później, podczas gdy nasze dochodzenie będzie kontynuowane - zapewnił policjant. W rozmowie z Daily Mail Online jeden z sąsiadów stwierdził, że dziewczynka została zaatakowana przez buldoga amerykańskiego. Rodzina zmarłego dziecka miała go przygarnąć ze schroniska. Pies mieszkał pod wspólnym dachem z czterolatką od niedawna - sąsiedzi mówią o okresie około dwóch miesięcy. Zajmująca się sprawą policja z Thames Valley nie potwierdziła dotąd rasy zwierzęcia ani tego, czy pies faktycznie należał do rodziny. Jej członek powiedział brytyjskiemu portalowi: "Próbujemy po prostu pogodzić się z tym, co się stało. To okropne". Miejscowi zostawili w środę kwiaty przed domem Alice, wspominając i opłakując jej nieoczekiwaną śmierć. Internetowa redakcja The Sun dotarła do sąsiada, który przyznał, że w chwili ataku słyszał rozpaczliwie wołania. "Brzmiało to, jakby jej mama Louise krzyczała: 'Ona nie żyje, ona nie żyje!'. To były przeszywające krzyki" - relacjonował tamten wieczór świadek. "Zostaną ze mną na zawsze. To był koszmar. Jestem załamany. Będą mnie prześladować" - wyznał. Kondolencje rodzinie tragicznie zmarłej czterolatki w brytyjskim parlamencie złożył premier Rishi Sunak i podziękował służbom ratunkowym za "szybką i profesjonalną reakcję".