Proponowany przez rząd Theresy May projekt wyjścia ze Wspólnoty został zdecydowanie odrzucony przez Izbę Gmin. Przeciwko propozycji zagłosowało 432 posłów przy zaledwie 202 głosach poparcia (większość 230 głosów). Brytyjczykom w Unii Europejskiej zostały 72 dni. Bo brexit i tak nastąpi 29 marca 2019 roku. Czego zatem chcą Brytyjczycy? - Nie sądzę, żeby to było zupełnie niejasne, ale zgodzę się z Manfredem Weberem, że nie jest to całkowicie przejrzysta sytuacja - mówi Interii dr Przemysław Biskup z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jak wskazuje analityk zajmujący się tematem brexitu, Londyn chce przede wszystkim kontynuacji współpracy gospodarczej z UE możliwie bliskiej, ale uwzględniającej opuszczenie Wspólnoty i dającej swobodę kreowania własnej polityki handlowej, co w praktyce wyklucza unię celną i udział we wspólnym rynku. Proste? Szalenie trudne, a do tego dochodzi kwestia tzw. "niewidzialnej granicy" na wyspie Irlandii. Brak decyzji to też decyzja Czas płynie, a polityczne napięcie na Wyspach rośnie. Dr Biskup zwraca uwagę na dwa aspekty. Po pierwsze, nawet brak jakichkolwiek decyzji i ustępstw dotyczących samej umowy sam w sobie też jest decyzją w świetle obowiązujących przepisów prawa - po prostu prowadzi do wyjścia bez porozumienia, tzw. "no-deal brexit". Po drugie, do zawarcia porozumienia akceptowalnego przez obie strony potrzeba obopólnej gotowości do ustępstw. Unia jednak mówi, że porozumienie zostało już wynegocjowane, a piłka jest teraz po stronie Brytyjczyków. A Brytyjczycy porozumieniu mówią "nie". Pat? - Proces decyzyjny trwa - mówi dr Biskup. - Uważam, że jest potencjał do porozumienia, ale wymaga to także zmian po stronie unijnej. Założenie, że tak duże, silne, bogate i wpływowe państwo jak Wielka Brytania, po ponad czterdziestu latach członkostwa, może stać się z dnia na dzień zwykłym państwem trzecim dla UE wydaje mi się błędne - mówi ekspert z PISM. Burzliwy proces opuszczania przez Londyn Wspólnoty może zakończyć się opcją "no-deal", która ma - jak to określił dr Biskup - "potencjał na daleko idący chaos". Naukowiec zwraca jednak uwagę na fakt, że zarówno Wielka Brytania, jak i Unia Europejska przygotowują się na te opcję, a odpowiednie plany są wcielane w życie od przełomu października i listopada ub. roku. A może jednak zostaną? - Trudność z drugim referendum polega na tym, że potrzebne w tym celu jest ustawodawstwo brytyjskie plus minimum dwanaście tygodni na jego przeprowadzenie, a to z kolei wymaga współpracujący rządu z większością parlamentarną oraz zgody UE na przedłużenie okresu negocjacji. Mamy pęknięty rząd i pęknięty parlament. Skala trudności wiążących się z ponownym referendum jest ogromna - zauważa dr Biskup. Ponadto przeciwnicy takiego rozwiązania argumentują, że byłoby to sprzeniewierzenie się woli narodu z 2016 roku. JtK