W wyemitowanym w piątek w holenderskiej telewizji show śmiertelnie chora kobieta miała w nim zadecydować, której z pośród trzech chorych osób oddać swoją nerkę. Ostatecznie program okazał się mistyfikacją. Choć oczekujący na organy uczestnicy są rzeczywiście chorzy, wiedzieli, że dawczyni jest aktorką - poinformował prezenter programu podczas jego emisji w piątkowy wieczór. Według Mrozowskiego, w programie tym osiągnięto dwa cele. Jeden to wielka dramaturgia, która przyciągnęła przed telewizory ogromną publiczność, druga - to "dosyć szlachetny cel społeczny". W opinii medioznawcy program był pod tym względami "bardzo udaną realizacją". Najpierw zbudowano atmosferę i wzbudzono w widzach uczucia przerażenia, odrazy i strachu. - Kiedy napięcie sięgało zenitu, okazało się, że to wyreżyserowana fabuła. Emocje opadają i przekształcają się w akceptację dla idei - zgody na przeszczepy, na ewentualne wykorzystanie w przyszłości nawet siebie, jako dawcy organów - tłumaczył. - Wydaje mi się, iż dzięki programowi część widzów może dojść do przekonania, że pozyskiwanie narządów do przeszczepów to naprawdę bardzo ważna sprawa - ocenił. Jednocześnie Mrozowski uznał, że w mediach "można się posuwać do tych granic, które będą służyły osiągnięciu pozytywnego efektu". Jak dodał, "granice te nie są oczywiste i można je ropoznawać poprzez eksperymentowanie". - Zawsze znajdą się eksperymentatorzy, w których przypadku uznamy, że je przekroczyli - powiedział. - Do ich wytyczania w świadomości społecznej będą służyły - oprócz dyskursów mędrców - także programy rozrywkowe. Telewizja i Internet są w dzisiejszym świecie forpocztą poszukiwania takich granic - dodał medioznawca.