Doktor Hayssam Obeidat z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego powiedział, reżim Baszara al-Asada jedynie grozi palcem. - Tak naprawdę nigdy nie odpowiedział na ataki izraelskie - przypomniał Obeidat. Jego zdaniem, atak Jerozolimy to odpowiedź na wzmocnienie się pozycji syryjskiej dyktatury i wspieranie libańskiego Hezbollahu. - Widać sukcesy prezydenta i zaangażowanie Rosji po stronie reżimu. Dlatego Stany Zjednoczone dały zielone światło Izraelowi - powiedział. Podobne zdanie w rozmowie z IAR wyraził Łukasz Kulesa z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. W jego opinii Izrael szczegółowo wybrał cel bombardowania. To broń, szczególnie pociski rakietowe, które mają z Syrii trafić do Libanu, gdzie zostaną użyte przez Hezbollah. Bombardowanie Syrii przez Izrael ma na celu osłabienie Iranu - tak uważa natomiast Jarosław Tomasiewicz, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. - Syria i Iran to dwa państwa rządzone przez muzułmanów szyickich, natomiast Iran jest wrogiem numer jeden Izraela, ze wzgledu na swój program nuklearny - tłumaczy politolog. W jego opinii, rząd Izraela traktuje jako mniejsze zło fundamentalistów sunnickich, którzy walczą przeciwko szyickiemu rządowi Assada ponieważ uważa, że jest to zagrożenie odłożone w czasie. Minionej nocy izraelskie myśliwce drugi raz w ciągu 24 godzin zaatakowały terytorium Syrii. Nieoficjalne źródła w Izraelu informują, że celem ataków były irańskie rakiety przeznaczone dla Hezbollahu. Świadkowie mówią o co najmniej dwóch eksplozjach. Wszystko to dzieje się w czasie, gdy zachodni politycy zastanawiają się, w jaki sposób pomóc syryjskim rebeliantom, walczącym o obalenie obecnych władz. Sytuacja polityczna wokół Syrii zaostrzyła się po informacjach o rzekomym użyciu broni chemicznej wobec cywilów w tym kraju. Od początku zbrojnego powstania w Syrii, czyli od 2011 roku, według oficjalnych źródeł zginęło już 70 tysięcy ludzi. Rebelianci na forach internetowych twierdzą, że liczba ofiar może przekroczyć nawet 120 tysięcy.