Komisja Europejska potwierdziła we wtorek, że postanowiła wszcząć postępowanie w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego przeciwko Polsce, Czechom i Węgrom w związku z odmową udziału w programie relokacji uchodźców przez te trzy kraje. Pytany przez dziennikarzy na briefingu prasowym przed gmachem MSZ o możliwe konsekwencje tej decyzji, Szymański ocenił, że "jest czymś zupełnie naturalnym, że od czasu do czasu państwa członkowskie spotykają się z KE w Trybunale Sprawiedliwości i to nie jest rzecz nadzwyczajna". "Być może tak to się skończy, ale jesteśmy przygotowani do przeprowadzenia tego sporu, ponieważ powody, dla których Polska stwierdziła, że nie jest w stanie wykonać tej decyzji, że nie jest w stanie partycypować w tej decyzji, są poważne" - zapewnił wiceminister. Dopytywany, czy możliwa jest zmiana stanowiska rządu w sprawie relokacji, Szymański powiedział, że rząd w dalszym ciągu nie widzi sposobu, aby wywiązać się z przyjętych przez kraje UE we wrześniu 2015 r. zobowiązań. "Podobnie, jak wszystkie pozostałe państwa członkowskie, które również nie wywiązują się z tych zobowiązań z uwagi na obiektywne trudności" - zaznaczył. Wiceminister ds. europejskich zwrócił w tym kontekście uwagę, że "forsowana przez KE decyzja z września 2015 r. nie przyniosła spodziewanych efektów, jest wykonywana w bardzo niewielkim stopniu - ok. 20 proc. - przez wszystkie państwa członkowskie". Co więcej, według Szymańskiego, "w istocie nie pomogła ona nikomu", ani nie zbliżyła UE do rozwiązania problemu migracyjnego. Taką zmianę przyniosło natomiast - jego zdaniem - porozumienie UE-Turcja, "którego Polska była nie tylko współtwórcą, ale i zdecydowanie popierała ten model radzenia sobie z kryzysem migracyjnym". "Zachęcamy do tego, żeby skupić się na tych instrumentach, na tych projektach, które działają, i dać spokój z instrumentami, pomysłami, które żadnych efektów nie przynoszą" - mówił wiceszef MSZ. Zapewnił również, że Polska prowadzi "swoją własną politykę uchodźczą" i "ma swoje własne wymagania dotyczące przyznawania opieki międzynarodowej osobom, które przybywają do Polski z regionów zagrożenia". "I żadne okoliczności polityczne, w szczególności też nieudana, nieprzemyślana decyzja KE, nie powinna na to wpływać. To są poważniejsze powody, dla których Polska zauważyła po zmianie rządów, że tej decyzji wykonać się po prostu nie da przy nawet dobrej woli" - powiedział Szymański. Jak przekonywał, jedną ze słabości decyzji relokacyjnej jest "automatyczne założenie, że mamy za każdym razem do czynienia z uchodźcą". "Tak w oczywisty sposób nie jest" - mówił wiceminister. "Dzisiaj wiemy wszyscy dobrze, że status tych osób, które są w ośrodkach we Włoszech i w Grecji, a już z całą pewnością status osób, które się zameldowały ok. dwa lata temu na południowej granicy UE bardzo rzadko odpowiadał statusowi uchodźczemu" - zaznaczył. Szymański był pytany o najbliższe kroki w ramach podjętej przez Komisję Europejską procedury. Jego zdaniem wszystko jest kwestią "politycznego rozsądku i wyboru KE". "Wybór konfrontacyjnej decyzji w tej sprawie jest kwestią decyzji tylko i wyłącznie KE. Polska nie dąży do konfrontacji w tej sprawie" - podkreślił Szymański. "Jeżeli Komisja będzie bardzo nalegała, będzie bardzo tego chciała, by konfrontować swoje argumenty prawne przed Trybunałem, to oczywiście jesteśmy do tego gotowi" - mówił. Jak dodał, taka konfrontacja w niczym nie naprawi tej sytuacji wokół europejskiego systemu azylowego. "Nikomu to nie pomoże, a może przedłużyć napięcie w UE, którego i tak jest za dużo w stosunku do sprawy, o której mówimy" - zaznaczył wiceminister. Komisja podjęła we wtorek decyzję o wysłaniu wezwania do usunięcia uchybienia do władz w Warszawie, Pradze i Budapeszcie. To pierwszy etap procedury o naruszenie prawa UE, która może się skończyć pozwaniem kraju do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Z ostatniego, majowego raportu KE wynika, że Węgry, Polska i Austria nie dokonały relokacji ani jednej osoby. Z kolei Czechy, po relokowaniu niewielkiej liczby uchodźców, przestały brać udział w programie.We wrześniu 2015 roku państwa członkowskie UE zgodziły się na przeniesienie 160 tys. uchodźców z Włoch oraz Grecji; termin na zakończenie działań wyznaczono na wrzesień 2017 roku. Dotychczas około 20 tys., czyli nieco ponad 12 proc. ustalonej liczby osób, zostało faktycznie przeniesionych. Rozpoczęcie procedury o naruszenie prawa UE może prowadzić w konsekwencji do kar finansowych dla kraju członkowskiego. Aby do tego doszło, musi zostać zakończona kilkuetapowa procedura w KE, a sprawa zostać rozstrzygnięta przez Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. Batalia jest jednak długa, a kary - choć potencjalnie dotkliwe - możliwe byłyby najwcześniej za kilka lat.